Ukraina, być może NATO: to od amerykańskiej polityki zagranicznej zwykło się zaczynać analizę wpływu, jaki może mieć wynik wyborów prezydenckich w USA na świat, a w szczególności na naszą część Europy. Ale tym razem jeszcze ważniejsza jest dla nas wizja przyszłości samej Ameryki, jaką ma każdy z kandydatów.
Wizję Kamali Harris znamy z minionych niemal czterech lat. To próba Joe Bidena wyjścia naprzeciw obawom pauperyzującej się klasy średniej. Nie jest bez wad, w szczególności dlatego, że Kamala Harris wpadła w głęboką zależność od wielkiej finansjery, Wall Street. Istnieje więc spore ryzyko, że zawiedzie nadzieje wielu uboższych Amerykanów jak zawiódł je Barack Obama, stając po stronie banków w czasie wielkiego kryzysu finansowego. Harris nie potrafiła też utrzymać pod kontrolą imigracji. Zależnie od sondaży zmienia zdanie w tak zasadniczych sprawach, jak wydobycie gazu i ropy przy użyciu niszczących środowisko metod (fracking). Z pewnością nie cofnie się przed ochroną amerykańskiego rynku przed importem z Europy, jeśli uzna to za konieczne dla ratowania rodzimego biznesu. Nie wiadomo wreszcie, czy starczy jej determinacji we wdrażaniu ogromnych programów socjalnych, rozwoju edukacji czy modernizacji infrastruktury, które podjął Joe Biden – prezydent skądinąd o wiele bardziej dalekowzroczny niż Barack Obama.