Warto było, bo spektakl, jaki mu urządziła partia rodzicielka przebił wszystko, co do tej pory widzieliśmy w polskiej polityce. Perfekcyjna reżyseria widowiska, jego skala, poziom dopracowania, pieczołowicie budowana dramaturgia zostawiła w cieniu zarówno start w kampanii sprzed pięciu lat, ale i wszystkie historyczne inauguracje kampanii.

Gdyby prezydent Duda był przez cały czas na sali, nieraz pewnie puszczałby łzę (a łatwo się wzrusza) słuchając co mają na jego temat do powiedzenia sprawdzeni towarzysze drogi: Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, czy Beata Szydło. Mógłby się dowiedzieć, że jest  „kandydatem marzeń” (Kaczyński), „iskrą, która roznieciła patriotyczny ogień” (to Morawiecki), wykonawcą testamentu politycznego śp. Lecha Kaczyńskiego, gwarantem sukcesu gospodarczego Polski, mądrym mentorem i patronem rządu, wielkim strategiem polityki zagranicznej, a przede wszystkim przyjacielem prostych ludzi.
Nie widzieliśmy jego łez wzruszenia, reżyser mu tego oszczędził. Prezydent i kandydat na prezydenta przez większą część szoł był wielkim nieobecnym.

Wzruszał się za to cały rząd, liderzy państwa, rodzina prezydenta i pewne pulchne góralskie dziecko pokazywane namiętnie przez zachwyconego realizatora wizji. W tej beczce miodu była jednak również łyżka dziegciu, oczywiście a propos opozycji. Premier dał wyraz swojemu strachowi: "Aż ciarki mi przechodzą po plecach jak by wyglądała Polska, gdyby przed pięciu laty nie wygrał Andrzej Duda", a była premier Szydło wytknęła brutalnie kontrkandydatce Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, że głosowała przed laty karygodnie za podniesieniem wieku emerytalnego. Sala odpowiedziała buczeniem, a echo brzmiało pretensją, że dziś ośmiela się kandydować przeciw najlepszemu przyjacielowi prostego człowieka.

 I to mniej więcej tyle na temat inauguracji kampanii Andrzeja Dudy prócz kilku prostych point. Po pierwsze na razie PiS rzucił wyborcom porcję świetnie przygotowanych igrzysk. Chleba, czyli programu nie było w nich ani grama. Postawiono wyłącznie i bez wątpienia przesadnie na wizerunek. I to chyba błąd, bo nawet wyborca PiS w tych ciężarówkach pudru, lukru i pochlebstw nie miał szansy zobaczyć zwykłego człowieka, za którego chce uchodzić Andrzej Duda.

Po drugie ani przedmówcy, ani sam Duda niczego nie obiecał. Miał do tego fantastyczną oprawę, takiej ekspozycji do końca kampanii mieć już pewnie nie będzie. Szukając na siłę jakiś tropów obietnic można zauważyć intensywne kokietowanie emerytów, zapewne zapowiedź emerytur wysługowych, o której dudnią od tygodni polityczne kulisy. Nie było niczego dla rolników, młodzieży, pracowników, biznesu, nawet cienia jakiegoś pomostu przerzuconego nad narodowymi waśniami. Po co zresztą, wszak „Polska to kraj sukcesu” jak zapewniano na konwencji.

A po trzecie: cieniem nad tą kampanią już zawisł (i będzie wisiał do końca) symboliczny i wymowny gest posłanki Lichockiej. Czy zniszczy wizerunek zacałowywanego przez partię prezydenta? Zobaczymy.