Życie z border collie

Człowiek lubi przynależeć do konkretnej grupy i się z nią utożsamiać. Daje mu to poczucie bezpieczeństwa niezależnie od tego, czy w grę wchodzi członkostwo w klubie dyskusyjnym albo lokalnej bibliotece.

Aktualizacja: 10.12.2015 19:51 Publikacja: 10.12.2015 19:41

Aleksandra Galewska

Aleksandra Galewska

Foto: archiwum prywatne

Wśród właścicieli psów takie zjawiska mogą doprowadzić do ostrych podziałów i nietypowych zachowań. Gdy w ostatnich latach jedną z najbardziej popularnych ras w Polsce stały się szkockie owczarki border collie, rozpoczął się przedziwny proces związany z ich hodowaniem. Świadomość rasy i jej potrzeb jest u nas coraz większa, a mimo to trudno jest znaleźć konkretne informacje i porady, które pomogłyby rozwiać wątpliwości i problemy pojawiające się w życiu codziennym. Z jednej strony właściciele codziennie publikują w sieci fotki ze spacerów i treningów, z drugiej jednak strony praktycznie nic z tego dzielenia się prywatnym życiem nie wynika. Bo jaką korzyść i wiedzę wynoszę z tego, że obejrzę sobie fotorelację z czyjegoś spaceru? O tym, jak wygląda życie z borderem, jego tresura i relacje z innymi właścicielami opowiada Monika Larczyńska.

Kilka dni temu wylałam wiadro pomyj na właścicieli borderów, którzy robią z ich życia big brothera – poranny spacer – zdjęcie na Facebooka, trening agility – filmik, wieczorne leniuchowanie – zdjęcie. Pies w leży tak śmiesznej pozycji, że muszę się tym podzielić ze światem. Ale same mamy bordery i stronkę na facebooku. Po co ci border?

Do sportu.

Takie było twoje założenie?

Wcześniej adoptowałam Larę, która się nie nadawała do sportów i stwierdziłam, że wezmę sobie lepszego psa.

Hodowca owiec potrzebuje owczarka do pomocy przy pasieniu, ale po co mieszczuchom taki pies?

Do lansu. Ale też do sportu. Są osoby, które mają je z pasji i szukają psa z konkretnych linii do agility, do frisbee, ale większość osób, które poznałam odkąd mam bordera, to takie, które chcą mieć psa tej rasy, bo podpatrzyli u innych. To ciężki temat. Ja na początku zachłysnęłam się tym światem. Mając takiego psa poznałam wielu ludzi i w związku z moimi oczekiwaniami różnie bywało między mną a moim psem. Trochę czasu minęło, półtora roku, ale z drugiej strony lepsze to, niż 10 lat męczyć psa z powodu nieświadomości i ambicji.

Najpierw miałaś psa ze schroniska. Czy jak już miałaś Larę znałaś psie sporty?

Nie, wpadłam na ten trop całkiem przez przypadek. Pierwsza instruktorka zaproponowała Rally-o w ramach otwarcia Lary na świat. Od tego zaczęła się nasza przygoda ze sportem. Raz pojechałyśmy na zawody. Zamknięte, na sali gimnastycznej. Super nam szło i nagle ktoś postanowił, że zrobi nam zdjęcie z fleszem. Pies mi się położył, stwierdził, że się boi, nic już nie będzie robić. Zeszłam z toru. Wydaje mi się, że wygrałybyśmy, gdybym naciskała, żeby ona ten tor skończyła, ale stwierdziłam, że jednak nie chcę. Założenie było takie, że pies mi dyktuje, a nie ja psu, tym bardziej, że ona jest delikatna psychicznie.

Potem poszłyśmy na frisbee. Skoro zawody rally jej nie kręcą, zrobiłyśmy sobie hobbystycznie frisbee.

Boisz się tego, co inni właściciele pomyślą o tobie, twoim zachowaniu, rzutach, technice?

Oczywiście.

Czyli na zawodach zamiast 100% zabawy z psem, cały czas są tylko lęki, co inni powiedzą o waszym starcie?

Właśnie tak. Zastanawiam się z czego wynika to, że pozwalamy na to, by inni tak ingerowali w nasze życie prywatne, dlaczego boimy się, co o nas pomyślą. Nie wiem, czy bardziej z tego, że nasze psy są „osobami publicznymi” i wszyscy wiedzą wszystko o nich, najdrobniejsze szczegóły, czy z tego, że takie trzeba ponieść koszta wchodząc w świat borderów…

Ok, ale wracając do Lary. Był flesz, była rezygnacja z rywalizacji, była próba frisbee. Czyli miałaś od początku trenowania chęć, żeby osiągać super wyniki?

Oczywiście!

Miałaś już świadomość sportów?

Cały czas się ich uczyłam. I przy okazji wkurzałam się na psa. Wszyscy się wkurzają. To było demotywujące, kiedy rzucałam, oczywiście też tego dobrze nie umiejąc, a pies do tego dekla nie dobiegał i nie był w stanie go złapać. Ale im bardziej rosła moja świadomość, tym bardziej wiedziałam, że dla psa to również demotywujące. Rzucasz mu frisbee na 30-40 metrów i on nie jest w stanie do niego dobiec, tym bardziej złapać. Zaczęłyśmy więc z drugą instruktorką rzuty na 2-3 metry. Nauczył się z czasem obiegu, widział tor lotu i nauczył się śledzić frisbee. Wreszcie można było stosować dalsze rzuty i pies już ładnie łapał.

Myśmy mieli taki problem, że Pańcio rzucał frisbee tak daleko, że Hiro się po prostu w pewnym momencie zaczął kłaść. „Nie lecę”. Praktycznie ten problem powtarza się do tej pory od czasu do czasu. I później dopiero zorientowaliśmy się, że pies nie dawał rady łapać studwudziestometrowych rzutów i stwierdził: twoich nie będę łapać, daj mi spokój. Sam je sobie łap.

No tak, tacy są faceci. Oni ambicjonalnie to takich rzeczy podchodzą.

Takie niby proste, a nie zdajesz sobie sprawy, że małe rzeczy mogą załamywać psa…

Automatycznie jak ty jesteś zła, to pies też jest zły. Matka jest na mnie zła, dlaczego ja mam lecieć po następne? Tylko ryja wydrze. Zamknięte koło.

Po co ludzie kupują bordera? Masz sporo znajomych, którzy mają psa tej rasy. Przyznaję, że sama zdecydowałam się na BC, chociaż nie wiedziałam na ten temat prawie nic. O sportach nie miałam zielonego pojęcia, po prostu spodobał mi się sposób poruszania się tej rasy i prędkość osiągana podczas biegu. Dopiero z czasem zobaczyłam, co to za złożony temat.

W tym momencie wydaje mi się, że jest to tylko i wyłącznie moda. Sąsiadka ma bordera, to ja też muszę mieć. Bardzo dużo osób młodych, jeszcze niepełnoletnich sięga po te psy. Kilkoro moich znajomych podobnie ma je z przypadku. Zainteresowanie tą rasą i jej możliwościami zawyżyła Patrycja Kowalczyk, wrzucając do internetu filmik z Zoe jakieś 4 czy 5 lat temu. I nagle tych borderów zaczęło się pojawiać coraz więcej. Ludziom wydawało się, że border z takimi umiejętnościami po prostu się rodzi, a tak nie jest. Po czasie zdajemy sobie sprawę, że z tą rasą wiąże się bardzo dużo kłopotów natury psychicznej.

Ja zaczęłam myśleć o borderze, kiedy dowiedziałam się, że Lara ma w sobie krew takiego psa. Wcześniej miałam amstaffa, dobermana, kundla… Zdecydowałam się na bordera również dlatego, że zaczęły pojawiać się problemy Lary z socjalizacją. Była bardzo płochliwa, co zaczęło przeradzać się w agresję. Pewna behawiorystka powiedziała mi, że być może Larka będzie potrzebować asysty, psa stabilnego emocjonalnie. Lara już wtedy wykazywała rasizm – biegła tylko i wyłącznie do borderów, a na wszystkie inne psy rzucała się, szczekała lub uciekała. Stwierdziłam, że skoro tak kocha bordery, to czemu nie.

O problemach rasy nie ma wiele w internecie.

Ludzie nie piszą, bo się do tego nie przyznają. Podejrzewam, że trochę się wstydzą swojego braku świadomości. A propos ideału - ja na przykład jestem osobą, która „poleciała” na kolor psa i spotykam się w związku z tym z wieloma nieprzychylnymi komentarzami i uwagami w swoim kierunku. Bo powinno się brać pod uwagę charakter, a nie kolor.

Spotyka cię hejt z tego powodu?

Pierwsze pojawiły się, kiedy się okazało, że mój pies jest chory genetycznie, napisałam wtedy, że ma OCD. Wtedy się zaczęło. Ludzie często ukrywają problemy swoich psów. Ja to ujawniłam, dałam hodowcy znać, że wydaje na świat chore zwierzęta, zgłosiłam hodowlę w związku z tym defektem, przez co zaburzyłam hodowlankę jego rodzeństwu. A hodowca mnie nienawidzi, bo chciałam zwrotu pieniędzy.

Rodzeństwo Korsa też ma problemy?

Jego brat ma dysplazję i jest jeszcze bardziej agresywny niż Korso, a i tak obecnie go rozmnażają. Sama miałam taki plan na mojego bordera. Chciałam mieć reproduktora w kolorze, który jest nietypowy, super psa, na którym miałam docelowo zarabiać. Plany pokrzyżowała nam choroba. Nie chciałam, żeby inni przechodzili przez to co ja. Widziałam jak on się męczy, codziennie inny weterynarz, sporo wydanych na leczenie pieniędzy. Nawet gdyby u jego dzieci nie ujawniły się wady genetyczne, to mogłyby ujawnić się u wnuków. Czułabym się z tym strasznie źle, bo zrobiłabym to świadomie, dla kasy.

Czy jesteś w stanie znaleźć hodowlę, z której pies będzie totalnie wolny od chorób genetycznych?

Nie ma takiej hodowli. W każdej jest coś. OCD, dysplazja, epilepsja, anomalia oczu. My obecnie borykamy się z niedoczynnością tarczycy, co też jest genetyczne. Do końca życia Korso w związku z tym będzie łykał tabletki.

Za każdym razem, kiedy ktoś będzie pytał z jakiej hodowli jest Korso, zamierzam mówić, bo to, co się dzieje, to jakiś dramat. Nie tylko w tej hodowli. Najgorsze jest ukrywanie chorób. Kiedy mój pies zachorował, okazało się, że kilka innych psów z tej samego miejsca jest chorych.

Na Facebooku jest przydomek, info o rodzicach. Hodowca też nie jest zadowolony – powiedział, że skoro Korso jest chory, to powinnam te szczegóły ukryć.

Próbowałaś się dowiadywać czegoś na temat źródła, z którego chciałaś wziąć szczeniaka?

Próbowałam na forach, ale ludzie nie pisali takich rzeczy. Ostatnio była taka sytuacja – dziewczynka zapytała na forum, co sądzą o konkretnej hodowli. Odpisała jej właścicielka tejże: „możesz zapomnieć o szczeniaku ode mnie”. Hodowca poczuł się urażony, że ktoś śmiał zadać pytanie o jakość, chociaż w ogłoszeniach znajdziesz bez problemu: pytaj, odpowiemy na każde pytanie.

Trafiłam jakiś czas temu na jedną osobę oznaczaną w postach wielu borderów. Wreszcie zrozumiałam, że to hodowca tych wszystkich zwierząt. Zdziwiło mnie to. To tak jakbym do końca życia musiała mieszkać z mamą. Z jednej strony jest to dzielenie się rozwojem psa, ale z drugiej strony robisz to po pierwsze publicznie, po drugie – trochę jakby się tłumaczysz z tego, co zrobiłeś z psem, rozliczasz się z hodowcą. A pies nigdy nie będzie do końca twój, bo cały czas jest współwłasnością właściciela i hodowcy.Hodowca chce być oznaczany na tych zdjęciach?

Myślę, że nie. Myślę, że chodzi bardziej o to, żeby inni zobaczyli z jak świetnej hodowli mam psa. Tak naprawdę miarą, jaką ludzie się mierzą jest to, z jakiej hodowli pochodzi twój pies.

Tak jest w sieci czy w realu?

I tu, i tu. Są ludzie, którzy znają linie, rodziców, hodowle cudzych psów. Nie wiem, na co im to, są ciekawsze sprawy, niż uczenie się na pamięć cudzego rodowodu. To samo jest na spacerach. Organizujemy grupowe spacery, przychodzi nowa osoba z psem, grupa jej nie zna. Ktoś ze starej ekipy podchodzi do niej i pyta z jakiej hodowli jest pies. Kiedy nie kojarzy nazwy, potrafi powiedzieć: a nie znam, to na pewno pseudo (pseudohodowla – przyp. aut.). I reakcja „nie zadajemy się z taką osobą, bo z pseudo się nie zadajemy”.

Ludzie zwracają na to uwagę jaką obrożę ma twój pies, jaką smycz, jakimi zabawkami się bawi. I mierzą taką miarą innych. Z kim warto się kolegować, a z kim nie. Patrzą na przykład jaką obróżkę ma twój pies. Jeśli ma super-firmową za więcej niż 100 zł, to można się z tobą trzymać. Jest w tym dużo prawdy, co napisałaś w swoim tekście, że na każdym spacerze trzeba zrobić zdjęcie na Facebooka. Ja nie mam bordera, ty masz, muszę sobie zatem zrobić zdjęcie mojego psa z twoim BC, bo wtedy mój pies ma +100 punktów.

To jest gorsze niż posiadanie dziecka. Jak masz obrożę za 100 zł, to warto się z tobą zaprzyjaźnić.

Mówisz, że półtora roku męczyłaś się z Korsem i w końcu odpuściłaś. Czy nie jest tak, że właściciele chcą z borderem zrobić wszystko w pół roku?

- W pół roku to mało powiedziane. W miesiąc. I to są fejmy. Mój pies jest starszy od twojego i nie potrafi tego co twój. Dostajesz pierdolca, robisz więc z nim pewne sztuczki przez pół godziny, nawet, jeśli jest chory, zmęczony. Musi, bo wciąż jest gorszy od młodszego psa. Ja w tej kwestii nie zwariowałam, pomogła trochę choroba Korsa. Ale pamiętam, jak umówiłam się z pewną dziewczyną na sesję zdjęciową w plenerze z trzymiesięcznym Korsem i ona mówi, żeby coś zrobił. „On umie tylko siad” mówię, a ona: „Trzymiesięczny border i nic nie potrafi?!”.

Pamiętam, że sama denerwowałam się, że mój czegoś nie może załapać, po czasie jednak widzę, że one robią wszystko w swoim tempie. Na spokojnie trzeba z nimi pracować, a ich główki w końcu zaczną rozumieć, o co nam chodzi.

Ja z Korsem zaczęłam tak naprawdę pracować dopiero, kiedy miał rok. Wcześniej nie był w stanie nauczyć się żadnej komendy. Dopiero po roku zobaczyłam, że jest zainteresowany robieniem czegoś wspólnie. Wcześniej chodziłam na psie przedszkole, na kurs dla psa towarzyszącego, gdzie rzucał się na każdego innego psa, ale prowadzący nie powiedział mi, żeby to odłożyć na później. Chodziło o robienie na nas kasy. Wtedy tego nie widziałam. Nie widziałam, że pies nie ma ochoty na pracę, że cieszył się dopiero po zajęciach. Znam psy, które są tak nauczone posłuszeństwa, że chodzą przy nodze jak maszynki i same nie są w stanie podejmować decyzji, tylko czekają na komendę. Moje psy biegają po lesie, gryzą patyki, węszą. Myślę, że wtedy pies jest szczęśliwy.

Nie masz problemu z witaniem się twoich psów z obcymi ludźmi i z zaczepkami?

Nie, nie mam z tym problemu. Skoro ktoś potrzebuje kontaktu z psem, proszę bardzo. One i tak wiedzą, że ja jestem ich mamusią. Chociaż to też zależy od mojego humoru. Czasem mam taki, że lepiej, żeby nikt nie podchodził. Wtedy psy głupieją, nie wiedzą, o co mi chodzi, ale ja się cały czas uczę pozytywnego podejścia. Uczę się od Darka (Dariusz Radomski), który prowadzi drużynę Flyball, gdzie biegamy z Korsem, i od niedawna z Larą. Odkąd go poznałam, uczę się od niego podejścia do psów. Potrafiłam dostać od niego sporą reprymendę za to, że krzyczę na swojego psa.

Kiedy inni widzieli, że masz takie duże problemy, nie sugerowali Ci, żebyś go wykastrowała?

Nie, oni się nie przejmowali. Widzieli moje frustracje, ale wsparcie polegało na powtarzaniu: nie denerwuj się, nie krzycz na niego, uspokój się. Kastracja była wyłączeniem jakiegoś wewnętrznego guzika u mnie. Przestałam się denerwować, chcę z nim pracować, nie boję się wychodzić z nim do ludzi, potrafię go puścić i wiem, że do mnie wróci.

Bałam się przyznać, że mam takie problemy z psem, bo myślałam, że ludzie mnie osądzą. Kiedy się odważyłam, kamień spadł mi z serca.

Skoro wiesz, że niektórzy właściciele borderów tak patrzą, obserwują, obgadują, dlaczego jednak chodzisz z nimi na spacery?

Żeby moje psy miały się z kim bawić. Wkurza mnie to, że ci sami ludzie tak się obgadują, ale czasem mogę się też dowiedzieć nowych informacji na swój temat. Choć nie ukrywam, że zaczyna mnie to denerwować, powoli się od tego odsuwam. Z drugiej jednak strony fajnie jest porozmawiać z właścicielem bordera, bo może nie do końca pomoże ci rozwiązać problem, ale przynajmniej go zrozumie. Jesteśmy stworzeniami stadnymi i potrzebujemy wsparcia i akceptacji.

Jednak wkurzam się na ich niemyślenie. Idziemy do lasu, moje psy sobie biegają, są w trybie zabawy i rozluźnienia, nagle ktoś mówi: „złapcie swoje psy, bo ja chcę mojemu porzucać frisbee”. Właściciel nie może poczekać jeszcze kilku minut. Potrafi nawet nie czekać - od razu rzuca dekla i wszystkie psy po to frisbee biegną, co jest przecież bardzo niebezpieczne. Jest pewna grupa ludzi, która robi z psem dużo aktywności pod publiczkę, ale są też tacy, którzy robią je dla psa. Ale jest tak, że jeden patrzy na drugiego i chce nadgonić, nauczyć psa tego samego lub więcej. I jeszcze jedno – przekonanie, że ten kto nie jeździ na specjalistyczne seminaria, ten kompletnie nic nie umie.

Denerwuje mnie wieczne narzekanie: twój pies nie skacze, nie łamie się w rogalik po wyskoku do frisbee, jest wolny, za gruby, nie wyprałaś smyczy…

Idziesz z nimi na spacer i tak sobie rozmawiacie?

To wychodzi z rozmowy. Niby w żarcie, niby tak po prostu, ale z drugiej strony to jest przykre. Wydawało mi się, że te problemy zostawia się w podstawówce. Przecież to są dorośli ludzie… Kolejna rzecz – dlaczego nie jedziesz z psem na zawody? – A, bo mi szkoda pieniędzy. – Mi też, ale muszę się pokazać z psem…

Wśród właścicieli psów takie zjawiska mogą doprowadzić do ostrych podziałów i nietypowych zachowań. Gdy w ostatnich latach jedną z najbardziej popularnych ras w Polsce stały się szkockie owczarki border collie, rozpoczął się przedziwny proces związany z ich hodowaniem. Świadomość rasy i jej potrzeb jest u nas coraz większa, a mimo to trudno jest znaleźć konkretne informacje i porady, które pomogłyby rozwiać wątpliwości i problemy pojawiające się w życiu codziennym. Z jednej strony właściciele codziennie publikują w sieci fotki ze spacerów i treningów, z drugiej jednak strony praktycznie nic z tego dzielenia się prywatnym życiem nie wynika. Bo jaką korzyść i wiedzę wynoszę z tego, że obejrzę sobie fotorelację z czyjegoś spaceru? O tym, jak wygląda życie z borderem, jego tresura i relacje z innymi właścicielami opowiada Monika Larczyńska.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem