Białoruska lekkoatletka Kryscina Cimanouska miała wylecieć z Tokio bezpośrednio do Warszawy, ale niespodziewanie w ostatniej chwili wsiadła do samolotu do Wiednia. Przedstawiciele polskiego MSZ, nie zdradzając szczegółów, zapewniali jedynie, że Białorusinka znajduje się „pod opieką polskiej służby dyplomatycznej".
Rosyjskie media sugerowały, że lot zmieniono, by uniknąć dziennikarzy, którzy mieli lecieć tym samym samolotem. Z naszych zaś informacji wynika, że trasę podróży skorygowano ze względów bezpieczeństwa i że z austriackiej stolicy Białorusinka miała się udać do Polski (przylotu spodziewano się już po zamknięciu tego numeru gazety).
Nad Wisłę zaprosił Cimanouską osobiście premier Mateusz Morawiecki, który zadzwonił do niej we wtorek i zapewnił, że będzie mogła „liczyć na wsparcie i solidarność". Niewykluczone, że w Polsce będzie kontynuowała sportową karierę.
Sportowiec jak żołnierz
Na czołówkach światowych mediów biegaczka znalazła się po tym, jak w weekend została wycofana z igrzysk olimpijskich decyzją białoruskich władz sportowych. Zmuszano ją do powrotu na Białoruś, ale ostatecznie zaapelowała do świata o pomoc. Wszystko przez jedno nagranie, które opublikowała w sobotę na Instagramie i w którym skrytykowała urzędników sportowych.
– Historia z Tokio jest odbiciem systemu, który panuje na Białorusi. To była standardowa reakcja reżimu na bunt człowieka. Sportowcy są tam traktowani jak aktorzy prywatnego teatru, jak żołnierze, a krytyka – jak zamach na władzę. A przecież sportsmenka nie krytykowała osobiście Łukaszenki, jedynie urzędników Białoruskiej Federacji Lekkoatletycznej – mówi „Rzeczpospolitej" Waler Karbalewicz, czołowy białoruski politolog, który z powodów bezpieczeństwa niedawno sam musiał uciekać do Kijowa.