Demonstracje zaczęły się od nocnych, sobotnich nalotów policji na dwa najpopularniejsze nocne kluby w Tbilisi: Cafe Galeria i Basiani. Policjanci aresztowali ośmiu dilerów, ale w trakcie akcji doszło do szamotaniny z bawiącą się młodzieżą: zatrzymano 70 osób.
Policja tłumaczyła, że dokonała rajdów na miejsca sprzedaży nowej w Gruzji substancji odurzającej mefedron (zakazanej w UE, w tym i w Polsce), po zażyciu której w Tbilisi zmarło już pięć osób. Ale na ulice wylegli pozostali klubowicze, do których dołączyło kilka tysięcy innych. Manifestacja doszła w pobliże parlamentu i tam zaczęła tańczyć (z klubów wyciągnięto aparaturę nagłaśniającą). Wymachujący pakiecikami z białym proszkiem tłum żądał najpierw legalizacji marihuany, a potem dymisji rządu.
Nad ranem demonstranci rozeszli się, ale tańcząc, wrócili w niedzielę wieczorem. Jednak w centrum zaczęli się też zbierać członkowie prawicowych i patriotycznych organizacji. Doszło do bójek grup z obu tłumów, a gdy nadciągnęła policja, zaczęto z nią się bić. Aresztowano kolejnych 20 osób.
Prawosławny patriarchat Gruzji wezwał do powstrzymania się od konfrontacji. W końcu minister spraw wewnętrznych Georgij Gacharia przeprosił za zbytnią brutalność policjantów w klubach i obiecał rozmowy o zmianie prawa dotyczącego penalizacji narkotyków. Tłum obiecał jednak „stać do końca": zaczęto rozstawiać „miasteczko namiotowe" pod parlamentem. Ale nad ranem pozostało tam tylko ok. 20 osób, policja zwinęła więc namioty i zatrzymała kolejne trzy osoby.
– To nie ma nic wspólnego ze zwalczaniem narkotyków, to zwykła akcja zastraszania – powiedział o policyjnej akcji przebywający w Holandii były prezydent Mihael Saakaszwili. – Jeśli chcecie walczyć z narkotykami, to imiona, nazwiska i adresy najważniejszych bossów tego handlu są wszystkim znane, tak jak i trasy kanałów przerzutowych – dodał.