"Rzeczpospolita" ma 100 lat
Niepewna jeszcze, cicha radość, urodzona już w duszy wśród warszawskich murów, radość bladolica i niedokrwista, zduszona jeszcze i przyciszona, rośnie nam w duszach jak kwiat i tryska z oczu i z niemych ust na tej polskiej drodze, po której wije się pancerny smok wojny, po której się toczy żelazny wóz, już uczciwy, na czterech kołach, jak Bóg przykazał, a nie biedka na dwóch ze złamanym dyszlem, z narowistym koniem i z żydkiem, jako pasażerem. Zbiliśmy wóz z dębu i żelaza i jedziemy.
Pod Modlinem radość ta, rozlana jest w powietrzu; tu drogi już zatłoczone, tu bowiem, we wspaniałej tej, na wodach czuwającej twierdzy, jest jakiś centralny organ, skąd wojna najbliższego terenu, czerpie swoją krew. Prawa i lewa strona drogi pełna — przed siebie jadą ci, co niosą siłę, wracają ci, którym już tchu zabrakło, ogorzali, spaleni na miedź, zatłoczeni pyłem, czasem okrwawieni, najczęściej w jednym bucie, lecz butni, lecz radośni. I oni rozumieją. Rozumieją żołnierskie szczęście boju, tego boju, z którego już się nikt nie cofnie. [...]
Nawet straszliwy strażnik, groźny jak jego bagnet na karabinie, zbadawszy dokumenty przy ciasnem przejściu wśród drutów, uśmiecha się życzliwie, łagodnie, niebieski. Śliczny chłopak, któremu jednak każdej chwili jasne oczy nagle pociemnieją, a białe zęby młodego, wesołego psiaka, zawrą się ze zgrzytem. Jest w tych jasnych twarzach, płową czupryną, jak źle poszytym dachem nakrytych, taka utajona siła, która śpi poza uśmiechem, że kiedy spełnia funkcje wojskowe, grzecznie, lecz dobitnie, że mimowoli ciarki przechodzą i człowiek zaczyna sobie przypominać, czy na dokumencie dobrze przybili pieczęć.
Pomszczeni rodacy
Zbliżamy się do okolic, które jeszcze „czuć" po bolszewikach. Byli tu przed dwoma dniami jeszcze — jeszcze wystraszone niedobitki, niemogące pojąć, co się to takiego stało, czają się po lasach i polach, jeszcze niepogrzebione trupy po drogach i po polach. Leżą oto pod krzyżem, ułożone przy sobie, nieszczęsne, prażone jakby przerażonem słońcem. Dokoła gromadka ludu wiejskiego, jeszcze podniecona i rozmawiająca nerwowo, kopie powoli na upale dół grobowy. Zwłoki niczem nie przykryte, biedne, odarte, wołające o pomstę w niebo szklanemi oczyma. To Polacy. Do grobu włożą ich już spokojnych i pomszczonych.
Po kilku godzinach widziałem już gliniastą, cichą mogiłę w cieniu przydrożnego krzyża. Ktoś klęczał przy niej i Bogu polecał dusze bohaterów, co staną przed Bogiem jaśni i czyści, choć w łachmanie skrwawionym, choć głowa jednego z nich rozbita pociskiem w krwawą miazgę. Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie!