Przepisy mają scalać, a nie wykluczać - o legalizacji związków partnerskich

Uregulowanie możliwości zawierania związków partnerskich - niezależnie od płci partnerów - jest korzystne i opłacalne dla kraju. Należy o tym rozmawiać merytorycznie, zamiast wykrzykiwać nienawistne hasła.

Aktualizacja: 12.05.2019 11:32 Publikacja: 11.05.2019 08:00

Przepisy mają scalać, a nie wykluczać - o legalizacji związków partnerskich

Foto: Adobe Stock

Podczas Narodowego Spisu Powszechnego na rok 2002 ustalono istnienie 198.025 zadeklarowanych związków konkubenckich osób różnych płci, co znaczy, że pozostaje w nich prawie 400 tys. mieszkańców Polski. Wyniki spisu z 2011 r. wskazują, że w takich związkach żyło już 643 800 ośób. Dobrowolność podawania danych w spisie rzutuje na pewność jego ustaleń. Zarysowana tendencja wzrostu liczby konkubinatów, a także możliwość zatajania takich relacji w spisach powszechnych przez osoby mieszkające z partnerką lub partnerem tej samej płci pozwala nam na ostrożne przyjęcie, że obecnie w związkach partnerskich lub konkubinatach żyje od 800 tys. do może 1,2 mln. Polek i Polaków. To liczby niebagatelne, już te sprzed 8 lat były istotne. Tych ludzi politycy i prawnicy nie powinni pomijać.

Czytaj też:

Związki partnerskie: wywiad z prof. Ewą Łętowską

Ryszard Piotrowski: Związki partnerskie – tak, małżeństwa jednopłciowe – nie

Związki partnerskie jak małżeństwo

Konkubinat - niezależnie od płci - jest w Polsce legalny niemal od wieku. Dziś sądy nie widzą powodów by różnicować w sferze praw majątkowych konkubinaty hetero i homoseksualne (np. wyroki Sądu Najwyższego z 6 grudnia 2007 r. sygn. IV CSK 301/07, Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z 23 lutego 2007 r. sygn. I ACa 590/06). Nadal jednak brak ustawy pozwalającej przyjąć szablon relacji między osobami pozostającymi w takim związku, z zapewnieniem jednolitości i przewidywalności ich przyszłej sytuacji. Dlatego osoby, które tak ułożyły sobie życie są niepewne swej przyszłości i praw. W przypadku osób heteroseksualnych ich wybór polega na rezygnacji ze ślubu, często po traumie wcześniejszego rozwodu. Pary osób tej samej płci, które nie mogą się pobrać, na taką niepewność są po prostu skazane.

W świecie fikcji

To nie jest korzystne dla nikogo, obniża aktywność i produktywność partnerów, a nawet wpływa na ich stan zdrowia (powszechnie wiadomo, że osoby w stabilnym związku i pewne swojej sytuacji prawnej cieszą się lepszym zdrowiem) i podnosi koszty opieki zdrowotnej, a te wraz ze starzeniem się społeczeństwa cały czas będą rosły. Brak alimentacji osób, których związki się rozpadły zwiększa koszty pomocy społecznej udzielanej przez państwo słabszym ich stronom. Prawne uregulowanie związków partnerskich byłoby korzystne również dla finansów publicznych.

Wciąż niezbędne jest przyjęcie ustawy, która umożliwi zainteresowanym uregulowanie związku partnerskiego w sposób przewidziany prawem.

Będzie to po prostu praktyczne i korzystne. Dalecy jesteśmy od wchodzenia w konflikty światopoglądowe i ideologiczne. Taka ustawa się po prostu opłaci Polsce, ale nie możemy pomijać, że ze względów etycznych nie da się akceptować sytuacji, w której nasz kraj odmawiałby części swych obywateli możliwości przewidywalnego i jednolitego uregulowania zawieranych związków. Podstawowym obowiązkiem państwa jest zapewnienie obywatelom poczucia bezpieczeństwa i ochrony prawnej.

Obecna sytuacja prowadzi do fikcji prawnych. Polacy mogą się osiedlać w innych krajach Unii, gdzie istnieją rejestrowane związki partnerskie lub małżeństwa osób tej samej płci. To zdecydowana większość krajów UE. Brak uregulowania tej sfery przez polskiego ustawodawcę i tak nie uniemożliwia formalizowania związków partnerskich przez Polaków, a jednocześnie oznacza poddanie ich prawu państw obcych. Odmowa honorowania europejskich aktów ślubu nie może trwać w nieskończoność. Zresztą co do europejskich aktów urodzenia dzieci z rodzicami tej samej płci już mamy precedensy, w których umożliwiono ich rejestrację w Polsce. Ustawodawcy polskiemu nie wolno kreować prymatu prawa obcego dla regulowania sytuacji prawnej Polaków, ani przez swoje zaniechanie, zachęcać do korzystania z cudzego, a nie naszego prawa.

Kilka lat temu opracowaliśmy dwa projekty ustaw mających regulować zawieranie i funkcjonowanie związków partnerskich. Pierwszy był projektem poselskim zgłoszonym przez grupę posłów Platformy Obywatelskiej, drugi został projektem klubu PO, ale także poległ w głosowaniu głównie z powodu sprzeciwu ok.40 posłów skupionych wokół Jarosława Gowina.

Podobieństwa i nonsensy

Warto je przypomnieć. Pierwszy zawierał wiele podobieństw do małżeństwa, tak jak jest ono uregulowane w Kodeksie i był krytykowany przez konserwatywniejszą część prawników powołujących się na art.18 Konstytucji RP. Przepis stanowi: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej." Zdaniem naszych krytyków to wyklucza możliwość uregulowania związków partnerskich, jeżeli miałyby istotne podobieństwo do tego co prawo przewiduje dla małżeństwa. Nie zgadzamy się z tym poglądem, bo godnie z nim trzeba by było przyjmować, że np. ojcostwo jest mniej chronione przez Konstytucję, niż macierzyństwo, bo o ojcostwie w art.18 nie napisano. Byłby to kompletny nonsens. Warto też spojrzeć na art.19 Konstytucji, który stanowi, że „RP specjalną opieką otacza weteranów walk o niepodległość, zwłaszcza inwalidów wojennych". Gdyby iść tokiem rozumowania naszych krytyków, trzeba by przyjąć, że konstytucyjnie zakazano podobnego regulowania sytuacji zwykłych inwalidów i inwalidów wojennych. Poszukując pozytywnych rozwiązań i kompromisu przygotowaliśmy drugi projekt: ustawy o umowie związku partnerskiego, aby osoby różnych lub tej samej płci mogły ją zawrzeć przed notariuszem lub przez złożenie oświadczenia w USC. Chcieliśmy też aby można było wybrać czy związek partnerski ma się wiązać (lub nie) z alimentacją, z dziedziczeniem, czy ma w nim być wspólny majątek. Konstrukcja, gdy partnerzy sobie wybierają dogodny dla nich zakres prawny związku jest najlepsza, bo najelastyczniejsza.

Aby projekt zakotwiczyć w polskiej tradycji prawnej, tak aby umowa była bardziej przewidywalna dla zainteresowanych, skorzystaliśmy częściowo (tylko w zakresie wspólnoty majątkowej) z rozwiązań prawnych spółki cywilnej, która jako jedyna obok wspólności majątkowej małżeńskiej przewiduje współwłasność łączną (czyli bez wyodrębnionych udziałów). Tu oprócz krytyków z obyczajowej prawicy pojawili się krytycy i z lewej strony, bo to co według nas jest praktyczne im się wydało mało romantyczne, bo obejmowało kwestie majątku, a nie uczuć i relacji osobistych.

Stracona szansa

Projekt zyskał status projektu klubowego PO i był tym spośród projektów regulacji związków partnerskich zgłaszanych w ciągu ostatnich kilkunastu lat, który miał największe szanse na uzyskanie większości parlamentarnej niezbędnej do dalszych prac i do jego ostatecznego uchwalenia.

Najciekawszą reakcją na naszą inicjatywę było to, że nawet i konserwatyści Jarosława Gowina zapowiedzieli przygotowanie własnego projektu. Jak wynikało z doniesień medialnych podstawowa różnica pomiędzy ich założeniami, a naszym projektem miała polegać na tym, że oni nie godzili się na jakąkolwiek rejestrację związków partnerskich, my zaś staliśmy na stanowisku, że aby nie doszło do bałaganu rejestracja jest niezbędna. Widząc, że nawet oni akceptują potrzebę prawnej regulacji związków partnerskich do końca liczyliśmy, że zdecydują się pracować nad przygotowanym przez nas projektem klubu PO. Niestety stało się inaczej, zabrakło kilkunastu głosów.

Wraz ze zbliżającymi się wyborami i powstaniem ugrupowania Roberta Biedronia, które trudno postrzegać inaczej niż jako obyczajowo lewicowy odpowiednik prawicowych formacji Pawła Kukiza i Marka Jakubiaka można odnieść wrażenie, że powrócił temat ustawy o związkach partnerskich. Mimo, że był i jest on cały czas aktualny, a jedynie brak realnej szansy na stworzenie większości parlamentarnej pozwalającej na ruch w tej sprawie uniemożliwiał dyskusję Sejmu na ten temat. W sposób naturalny odświeża się on nie tyle z wiosną, a ze zbliżaniem się jesieni, kiedy to odbędą się wybory i jest szansa na zmianę układu sił w Sejmie.

Aby w ogóle dyskutować o związkach partnerskich w przyszłym parlamencie niezbędne jest powstanie stabilnej większości dającej szansę na przyjęcie stosownej ustawy. Co więcej ta większość musi być zdolna nie tylko do głosowania, ale i do poszukiwania kompromisu z tymi Polakami, którzy potrzeby związków partnerskich nie rozumieją, albo po prostu są przyzwyczajeni do tego co jest i mają obawę przed zmianą. Jeżeli związki partnerskie nie mają być jedynie ustawą chwilowej większości sejmowej obcą znacznej części Polaków, a mają stać się częścią polskiej kultury prawnej, to potrzebny jest kompromis, a nie kolejna wojenka. Czego się obawiamy? Zarówno niechęci do zmian ze strony konserwatystów, jak i niezdolności do kompromisu środowisk obyczajowo liberalnych. Już teraz się pojawiają pomysły, aby osoby odmiennych poglądach lub odmiennym sposobie życia wysyłać do więzień, ignorować ich wolność słowa, ich prawo do własnych poglądów lub do życia jak chcą. Niezależnie od tego czy ktoś będzie chciał wysyłać do więzienia za homoseksualizm, czy za homofobię, to będzie takim samym wrogiem wolności Polaków. Niemal tak samo będzie się utrudniał znalezienie najlepszego i najszerzej akceptowanego przez Polaków sposobu uregulowania związków partnerskich. I to niezależnie od deklarowanych dobrych chęci, które jednak z braku innych tematów sprowadzają się jedynie do demonstracyjnego odróżnienia się od konkurencji politycznej i przyciągnięcia za wszelką cenę uwagi opinii publicznej. O związkach partnerskich można merytorycznie rozmawiać, a nie tylko wykrzykiwać takie lub inne własne hasła na ich temat. I tylko racjonalna rozmowa jest w stanie tę sprawę doprowadzić do końca.

Piotr Paduszyński jest adwokatem z Łodzi

Artur Dunin jest posłem na Sejm RP

Podczas Narodowego Spisu Powszechnego na rok 2002 ustalono istnienie 198.025 zadeklarowanych związków konkubenckich osób różnych płci, co znaczy, że pozostaje w nich prawie 400 tys. mieszkańców Polski. Wyniki spisu z 2011 r. wskazują, że w takich związkach żyło już 643 800 ośób. Dobrowolność podawania danych w spisie rzutuje na pewność jego ustaleń. Zarysowana tendencja wzrostu liczby konkubinatów, a także możliwość zatajania takich relacji w spisach powszechnych przez osoby mieszkające z partnerką lub partnerem tej samej płci pozwala nam na ostrożne przyjęcie, że obecnie w związkach partnerskich lub konkubinatach żyje od 800 tys. do może 1,2 mln. Polek i Polaków. To liczby niebagatelne, już te sprzed 8 lat były istotne. Tych ludzi politycy i prawnicy nie powinni pomijać.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?