Rzeczywistość zmieniła się diametralnie. Nie chodzi tylko puste ulice, zamknięte sklepy i strach przed kłopotami zdrowotnymi. Zmieniły się podstawowe reguły codzienności: kontaktu z najbliższymi, poruszania, zaspokajania życiowych potrzeb i pracy. Trwa to już kilka tygodni bez jednoznacznej perspektywy bliskiego zakończenia. Jedni zostali tą zmianą dotknięci bardziej od innych – musieli zrezygnować z pracy czy sposobu zarobkowania lub zostali zobowiązani do pracy znacznie intensywniejszej. To rodzi poczucie krzywdy i oczekiwanie rekompensaty od całej wspólnoty. Na razie jednak poczucie odpowiedzialności za innych, solidarność, a może i lęk powodują, że jako społeczeństwo zachowujemy się niezwykle zdyscyplinowanie. Z dostępnych danych wynika np., że znikomy odsetek osób narusza warunki kwarantanny – ułamek procenta wobec ponad stu tysięcy osób kontrolowanych codziennie przez policję.
Wprowadzony model radykalnej izolacji społecznej wydaje się dziś optymalnym sposobem ograniczania pandemii. Ale jego efektywność w blisko 38-milionowym społeczeństwie zależy wyłącznie od wiary w racjonalność restrykcji prawnych i zaufania do władz, które je ustanawiają i stosują. Podważenie zaufania i osłabienie autodyscypliny stanowi bezpośrednie zagrożenie dla naszego zdrowia i życia. W czasie pandemii stanowienie i stosowanie prawa musi być równie ostrożne jak udzielanie pomocy medycznej. Niefrasobliwość i nieodpowiedzialność może prowadzić do tragicznych konsekwencji społecznych.
Niejasne i niechlujne przepisy
Pierwszym grzechem prawniczym czasu pandemii jest stanowienie prawa niejasnego, pisanego na kolanie, poprawianego w ciągu kilku godzin, a co najgorsze, lekceważonego przez same władze, które je stanowią. Po zaniechaniu przewidzianych w konstytucji mechanizmów stanów nadzwyczajnych (ogłoszenia stanu klęski żywiołowej), tylko po to, by wypełnić polityczny kalendarz wyborczy, wiele restrykcji i ograniczeń nie ma podstaw konstytucyjnych i ustawowych i łatwo można je kwestionować. Ten chaos prawny nieuchronnie prowadzi do napięć między policją a obywatelami kwestionującymi legalność ograniczeń, a później skutkować będzie ciągnącymi się latami sporami sądowymi. Pokrętnie wprowadzane prawo, z niejasnymi intencjami, nawet jeżeli merytorycznie zasadne, budzi sprzeciw. To samo dotyczy przepisów przewidujących dwukrotne karanie za ten sam czyn (najpierw za wykroczenie, potem karą pieniężna od inspektora sanitarnego), co podważa racjonalność stanowiących te przepisy. Tym bardziej że wysokość zdublowanych kar znacznie przekracza rozmiar sankcji, jakie prawo przewiduje na wypadek formalnego ogłoszenia stanu klęski żywiołowej. Prowadzi to do kontestowania nie tylko kar, ale i zakazów, których przestrzeganie mają one gwarantować.
Rządzi strach i sanepid
Drugim grzechem jest zakładana wręcz przez władze arbitralność działania policji i preferowany model zastraszania przez horrendalnie wysokie sankcje. Skrajnie nieodpowiedzialne były działania jej rzecznika prasowego, gdy sam zaczął decydować, co nakazane lub zakazane, formułując groźby i chwaląc stosowanie przemocy wobec nieposłusznych obywateli (słynne komunikaty z Twittera). Wystarczyło kilka nieprzemyślanych akcji policyjnych utrwalonych i nagłośnionych przez internautów, by załamało się i tak już kruche zaufanie do racjonalności działań tej służby. Późniejsze oficjalne komunikaty o odpowiedzialności karnej za rozpowszechnianie nagrań interwencji jeszcze pogorszyło sytuację, pomijając, że nie odpowiada to obowiązującym regulacjom prawnym. Za niedopuszczalny szantaż trzeba uznać przekazywane przez interweniujących policjantów informacje: nie przyjmiesz mandatu, będzie wniosek do inspektora sanitarnego.