Mediacja: dzieci mediują chętniej niż prawnicy

Trzeba uczyć dzieci, jak mediować w konfliktach szkolnych, bo dzięki temu jako dorośli rzadziej będą korzystać z pomocy sądów – mówi sędzia Agnieszka Rękas.

Aktualizacja: 17.01.2015 13:02 Publikacja: 17.01.2015 12:00

Mediacja: dzieci mediują chętniej niż prawnicy

Foto: www.sxc.hu

Rz: Pani sędzio, jest pani matką chrzestną mediacji  w Polsce. Teraz promuje pani mediację w szkołach. Nie lepiej skupić się na  rozpowszechnianiu mediacji  w sądach?

Agnieszka Rękas: Promocja mediacji to praca u podstaw. W Polsce świadomość, czym jest mediacja, jest jeszcze niska. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że dzięki niej, można szybciej zakończyć spór i nikt w nim nie przegrywa. Jeśli dorośli tak rzadko korzystają z mediacji, to nie ma co rozkładać rąk. Trzeba uczyć jej najmłodszych. Przecież kiedyś mogą być przedsiębiorcami. Jeśli  uczniowie zdobędą wiedzę, jakie korzyści daje mediacja w dorosłym życiu, będą bardziej skłonni rozwiązywać konflikty polubownie zamiast decydować się na długi i kosztowny proces sądowy.

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci.

Otóż to. W szkołach jest obecnie dużo agresji. Wydawałoby się, że najwięcej problemów sprawia młodzież w gimnazjum. Najnowsze badania wskazują jednak, że problem przemocy przeniósł się na dzieci w ostatnich latach szkoły podstawowej.

Co do zaoferowania szkołom borykającym się z tym problemem ma zatem wymiar sprawiedliwości?

Od października funkcjonuje międzyresortowy zespół przy Ministerstwie Edukacji Narodowej do realizacji programu rządowego na lata 2014–2016 „Bezpieczna i przyjazna szkoła". Zaczęliśmy dyskusję, co zaproponować placówkom oświatowym, aby agresji było mniej.

Będą jakieś zmiany w prawie?

Zbyt wcześnie o tym mówić. Myślimy o wprowadzeniu programu, w którym dzieci nauczą się  rozmawiać. Jeśli tego nie będą umiały, to nie oczekujmy, że w naszym kraju zniknie zasada „oko za oko, ząb za ząb".

Tymczasem u dzieci trzeba w ogóle zmienić myślenie, tak by nie zastanawiały się nad odwetem, tylko myślały, co złego zrobiły i jak mogą to naprawić.

Jak uczyć takiego rozwiązywania konfliktów?

Jeśli chcemy do szkół wprowadzać mediacje rówieśnicze czy szkolne, to musimy położyć akcent na edukację prawną, naukę o tym, czym jest sprawiedliwość naprawcza. W naszych szkołach często dochodzi do zachowań niemediacyjnych. Świadomość prawna uczniów jest zerowa. Młody człowiek często myśli, że jak kogoś opluje, to nic się nie stanie. A przecież to naruszenie nietykalności cielesnej. Młodzież nie wie, że za zepchnięcie kolegi ze schodów i złamanie mu nogi grozi do pięciu lat pozbawienia wolności. Nieletni też za to odpowiadają.

Edukacja to jedno. A jak nauczyć ich mediować?

Pokazał to program rzecznika praw dziecka w roku szkolnym 2011–2012 prowadzony w gimnazjach w województwie lubelskim. Nauczycielom i młodzieży tak się spodobał, że jest kontynuowany.

W pierwszym roku w programie mediacji rówieśniczej brało udział 11 szkół gimnazjalnych. Teraz program prowadzony jest w ponad 40 szkołach: w trzech liceach i w 40 gimnazjach w okręgu SO w Lublinie i SO w Zamościu. Rozwiązywania konfliktów uczyła się sama młodzież z pomocą dorosłego opiekuna. Najpierw wybranych uczniów szkolili profesjonalni mediatorzy oraz sędziowie z sądu okręgowego. Szkolenie trwało kilkanaście godzin. Uczniowie dowiadywali się o zasadach prowadzenia mediacji i o narzędziach rozwiązywania konfliktów. Były też symulacje mediacji. Są to modelowe sytuacje sporne. Później uczniowie anonimowo wybrali ze swego grona mediatora.

Młodzi chętnie uczestniczyli w tym programie?

Tak, bo program był i jest kierowany do uczniów i nauczycieli. Jednocześnie spośród uczniów zostało wybranych kilka osób do rozwiązywania konfliktów między rówieśnikami lub na linii uczeń – nauczyciel.

Wszyscy chcieli mediować?

Młodzi sami zaproponowali genialne rozwiązanie. W anonimowych ankietach z każdej klasy miało zostać wytypowanych dwóch mediatorów. O dziwo, na mediatora wybrane zostały osoby ciche i stonowane. Okazało się, że uczniowie do takich kolegów mają najwięcej zaufania i im chętniej powierzają swoje problemy.

Jakie są efekty tego programu?

W szkołach, w których prowadzony był program mediacji rówieśniczej, agresja zmalała. Szkoły  połknęły bakcyla i program jest kontynuowany w innych placówkach oświatowych. Wszystko działa dzięki wolontarystycznej pracy sędziów, prokuratorów i profesjonalnych mediatorów.

W województwie lubelskim jest program, sędziowie i mediatorzy uczą młodzież mediować. A co mają zrobić dyrektorzy szkół w województwach, w których nie ma takiej możliwości?

Najlepiej zwrócić się o pomoc do koordynatorów ds. mediacji w sądach okręgowych. Są z reguły łącznikami sądów ze światem mediacji.

W Sądzie Okręgowym w  Szczecinie koordynatorem jest sędzia, wielka orędowniczka mediacji.  Gdyby dyrektor szkoły podjął taką inicjatywę, musi mieć zgodę kuratora oświaty i rodziców.  To już połowa sukcesu. Na przykład szkoła podstawowa w Łodzi sama prowadzi program sprawiedliwości naprawczej. To była inicjatywa nauczycieli. Inne placówki mogłyby skorzystać z  jej doświadczeń.

Niektóre organizacje mediacyjne postulują  zmiany w prawie oświatowym. Chcą, aby przy kuratoriach oświaty powstały listy mediatorów, z których pomocy mogłyby skorzystać szkoły. To dobry pomysł?

Mediatorem nie powinna być osoba z zewnątrz. Dzieci, młodzież i pedagodzy najlepiej znają problemy w szkole i potrafią je zgłębić.

Może jednak do rozwiązania konfliktu lepsza jest osoba z dystansem patrząca na problem  ucznia czy nauczyciela?

Czasami na konflikt rzeczywiście bardziej bezstronnie potrafi spojrzeć osoba z zewnątrz. Gdyby jednak przy kuratoriach powstały listy mediatorów, może powstałoby ryzyko promowania osób z jakiejś jednej organizacji. Powstaje też pytanie, kto za taką usługę mediacyjną ma zapłacić. Jak widać, są dwie strony medalu.

Jak przekonać pedagogów do mediacji? Im czasem się zdaje, że mają wystarczającą wiedzę psychologiczną, że nie potrzebują takich szkoleń.

To znów jest praca u podstaw. Elementy sprawiedliwości naprawczej i mediacji powinny być w programie studiów pedagogicznych.

Jak zainteresowała się pani mediacją?

Wszystko zaczęło się w 1998 r., kiedy pojechaliśmy na szkolenie do Jastrzębiej Góry. Prelegent zaczął mówić o doświadczeniach w Niemczech. Mimo aury niesprzyjającej siedzeniu na wykładach (piękna, wrześniowa pogoda) mediacja mnie zainteresowała. To była nowa jakość. Po powrocie do Sądu Rejonowego w Częstochowie, którego byłam wiceprezesem odpowiedzialnym za sprawy karne, pomyślałam, że może warto z niej skorzystać.

Sąd Rejonowy w Częstochowie był pierwszym, do którego trafiały sprawy do mediacji.

Tak, ale początki były trudne. Coś, co na Zachodzie funkcjonowało już od lat 70., do nas dopiero wchodziło. Kłopot polegał na tym, że na początku mediacja mogła być stosowana tylko w postępowaniu przygotowawczym prokuratorskim, a w sądowym do wstępnej kontroli oskarżenia. Nie wiedziałam, jak technicznie te mediacje robić. Kto powinien kierować sprawy do mediacji? Czy sąd z urzędu, czy strona na wniosek? Nie było kogo o to zapytać. Po dyskusjach w sądzie doszliśmy do wniosku, że zrobimy posiedzenie jawne z prokuratorem. Ten zaś składał wniosek o skierowanie sprawy do mediacji.

Jak się wówczas sprawdzała?

Na początku kariery mediacji karnej prokuratorzy w ogóle nie kierowali spraw do mediacji. Do czerwca 2002 r. było ok. 49 wszystkich skierowań. Teraz jest trochę lepiej. 1 – 1,4 tys. rocznie. W sprawach nieletnich skierowań jest średnio ok. 250–300 rocznie.

Dlaczego tak mało? To opór stron, pełnomocników czy sędziów?

Wszystkich po części. Mediatorzy w sprawach nieletnich opowiadają np., że w chwili mediacji konflikt już nie istnieje. Za to jest w głowach rodziców i z nimi jest kłopot.

Część sędziów zniechęca się do mediacji, bo nie mogą przekonać do nich stron. Sędziowie  przekonują, żeby przepracowały pewne rozwiązania na przyszłość, bo mogą same coś uzgodnić i łatwiej jest to później egzekwować. Strony po tych zachętach i tak mówią, że chcą wyroku.

Niektórzy sędziowie z założenia nie kierują też spraw do mediacji, bo często uważają, że jeśli oni sami nie mogli doprowadzić do ugody, to mediator już nic nie pomoże.

Pokój mediatora to co innego niż sala sądowa. Można tam wypracować rozwiązania, o których filozofom się nie śniło. To jak z pomarańczą. Gdy wspólnicy pójdą do sądu, ten podzieli pewnie pomarańczę na pół. Nie będzie miał jak zbadać prawdziwych intencji stron. Tymczasem w mediacji może się okazać, że jednej ze stron bardziej zależy na miąższu, a drugiej na soku.

Mediacja to branie świadomej odpowiedzialności za własne postępowanie. Tego właśnie trzeba uczyć dzieci i młodzież. By umieli rozmawiać, decydować i byli gospodarzami konfliktu.

—rozmawiała Katarzyna Nowosielska

Agnieszka Rękas jest sędzią Sądu Okręgowego w Częstochowie, członkiem Społecznej Rady ds. Alternatywnych Metod Rozwiązywania Sporów przy Ministrze Sprawiedliwości

Rz: Pani sędzio, jest pani matką chrzestną mediacji  w Polsce. Teraz promuje pani mediację w szkołach. Nie lepiej skupić się na  rozpowszechnianiu mediacji  w sądach?

Agnieszka Rękas: Promocja mediacji to praca u podstaw. W Polsce świadomość, czym jest mediacja, jest jeszcze niska. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że dzięki niej, można szybciej zakończyć spór i nikt w nim nie przegrywa. Jeśli dorośli tak rzadko korzystają z mediacji, to nie ma co rozkładać rąk. Trzeba uczyć jej najmłodszych. Przecież kiedyś mogą być przedsiębiorcami. Jeśli  uczniowie zdobędą wiedzę, jakie korzyści daje mediacja w dorosłym życiu, będą bardziej skłonni rozwiązywać konflikty polubownie zamiast decydować się na długi i kosztowny proces sądowy.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją