Migalski: PiS chce, żeby świat bał się naszego kraju

Sprawami zagranicznymi rządzą politycy przeczuleni na punkcie własnej wartości.

Aktualizacja: 28.06.2017 19:45 Publikacja: 27.06.2017 19:48

Jarosław Kaczyński w polityce międzynarodowej jest człowiekiem pióra a nie czynu

Jarosław Kaczyński w polityce międzynarodowej jest człowiekiem pióra a nie czynu

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Polskie MSZ to w istocie resort spraw wewnętrznych, nasi dyplomaci to psychologowie obsługujący humory Jarosława Kaczyńskiego, a prezes PiS to człowiek przedkładający ponad realne interesy kraju swoje urojenia i poczucie wartości.

Premier zrywa szczyt

Gdy w nocy z czwartku na piątek przeglądałem czeskie media, trafiłem na informację, w którą na początku nie potrafiłem uwierzyć. Przeczytałem ją kilka razy, chcąc się upewnić, że późna pora i zmęczenie nie wpływają na to, że widzę coś, co nie istnieje. Ale nie, informacja, którą dzielił się na Twitterze korespondent czeskiej telewizji, była oczywista i jasna: polski rząd próbował zerwać spotkanie Grupy Wyszehradzkiej z nowym prezydentem Francji, z powodu jego słów krytyki pod adresem liderów państw Europy Środkowej, wyrażonymi w wywiadzie prasowym. Beata Szydło, według czeskiego korespondenta, sondowała, czy premierzy Czech, Słowacji i Węgier gotowi byliby do uczynienia afrontu Macronowi i odmowy udziału w spotkaniu z nim.

Przyznam, że nim podzieliłem się tą informacją z moimi followersami, pomyślałem, że wracamy do żenujących sytuacji sprzed dekady, gdy Lech Kaczyński zrywał szczyt Trójkąta Weimarskiego ze względu na ukazanie się w satyrycznym piśmie niemieckim żartów z niego oraz z jego mamy. Ten sam poziom infantylizmu, tromtadracji, buńczuczności i zdziecinnienia; to samo poczucie zaambarasowania poziomem polskich liderów; ta sama refleksja, że jesteśmy więźniami polityków żyjących swoimi obsesjami, fobiami, wizjami i uprzedzeniami.

Nikt nie może mieć wątpliwości, że pomysł „ukarania" prezydenta Francji nie wyszedł od Szydło. Jest oczywistym, że musiał na niego wpaść sam Kaczyński. Bo tak właśnie wyobraża sobie asertywność w polityce międzynarodowej, takie środki jawią mu się jako adekwatne, tak widzi skuteczną walkę o pozycję Polski w świecie. Że to naiwne i anachroniczne? Że wyniesione z dzieł Sienkiewicza i Mickiewicza? Że godne nauczyciela historii w prowincjonalnym gimnazjum? I cóż z tego, jeśli Polska znalazła się w sytuacji kraju ubezwłasnowolnionego i uzależnionego od woli, mniemań, kaprysów i dąsów jednego starzejącego się publicysty.

Tak, publicysty. Bo prezes PiS w polityce zagranicznej jest właśnie człowiekiem pióra, a nie czynu. Pod hasłem wstawania z kolan rozumie przede wszystkim szacunek i prestiż, jakim Rzeczpospolita ma się cieszyć na zewnątrz. O wiele mniej interesuje go to, jak realnie wygląda jej pozycja i jak realizowane są jej interesy. Choć sam powtarza do znudzenia, że nie należy się przejmować tym, co się o nas mówi, to jest politykiem najbardziej chyba uzależnionym od opinii o Polsce i o nim samym. To dlatego w kampanii wyborczej snuł plany produkcji hollywoodzkich filmów o polskiej historii czy też powołania agencji zajmującej się image'em Polski za granicą. To dlatego rząd tak intensywnie walczy z używaniem sformułowań o „polskich obozach śmierci". I to dlatego Beata Szydło chciała zerwania szczytu V4 z Macronem po jego wywiadzie prasowym.

PiS jak PO

Gdyby Kaczyński przejmował się nie swoim i Polski prestiżem, lecz rzeczywistością polityczną, to walczyłby z decyzją Komisji Europejskiej o dopuszczeniu do budowy Nord Stream 2 lub z przepisami o pracownikach delegowanych. Obie sprawy boleśnie uderzają w interesy Polski i Polaków, ale jakoś chyba mało obchodzą polską dyplomację. O wiele bardziej ekscytuje się ona wypowiedzią prezydenta Francji czy kolejnym krzywdzącym nas artykułem prasowym. W imię wojny o dobre imię naszego kraju poświęcana jest realna pozycja Polski oraz konkretne interesy jej obywateli.

Cały obóz rządzący postępuje zatem dokładnie tak, jak postępowała, w jego opinii, Platforma Obywatelska. Bo właśnie uleganie zbytniej trosce o image i wizerunek zarzucał poprzednikom Kaczyński. Ale przecież on i jego ludzie robią dokładnie to samo! To oni są więźniami dbałości o to, co się o nas mówi i pisze. Różnica zasadza się jedynie w tym, że o ile Platformie zależało na tym, by nas lubiano, o tyle PiS-owi zależy, by się nas bano i szanowano. Uczucia to nieco odmienne, ale metoda identyczna – walka o to, jak jesteśmy postrzegani.

Kompleks wyższości

Trzeba powiedzieć jasno: naszą dyplomacją rządzą politycy przeczuleni na swoim punkcie, z wyśrubowanym poczuciem własnej wartości/braku wartości, z kompleksem wyższości/niższości i problemami w ocenie samych siebie. Jarosław Kaczyński, Andrzej Duda, Witold Waszczykowski: wszyscy oni nie uprawiają dyplomacji, lecz oddają się terapii psychologicznej, leczą swoje głęboko skrywane problemy emocjonalne i autoterapeutyzują się za pomocą narzędzi w normalnych państwach przynależnych dyplomacji. Każdy z nich z różnych przyczyn i na odmienne nieco sposoby używa instrumentów politycznych znajdujących się w jego dyspozycji do zaspokojenia swoich potrzeb psychologicznych, a nie do walki o nasze interesy.

Duda określający się jako „niezłomny", coraz bardziej zapalający się w swoich przemówieniach, strojący srogie miny tak bardzo kontrastujące z jego realną pozycją Adriana w „Uchu prezesa"; Waszczykowski szukający każdej okazji do zaostrzenia, a nie złagodzenia tonu, używający języka ostrej publicystyki, a nie dyplomacji, chcący na każdym kroku podlizać się prezesowi PiS; wreszcie sam Kaczyński strojący się w mundur Marszałka, pozujący na współczesnego Hioba, widzący się jako inkarnacja największych „duchów polskich": cała trójka używa narzędzi dyplomatycznych do zaspokojenia swoich problemów wewnętrznych, a nie do walki o nasze pieniądze i nasze interesy.

Nie jest to zupełnie zaskakujące. Od zawsze prezes PiS mówił o tym, że jednym z najbardziej niesprawiedliwych zjawisk w III RP była fałszywa dystrybucja prestiżu. Mówiąc w skrócie – szanowani i poważani byli nie ci, którzy w jego oczach na to zasługiwali. Na przykład on i jego brat. Dlatego dzisiaj posuwa się do absurdalnych stwierdzeń, że tak naprawdę to Wałęsa nie był w Solidarności najważniejszy, bo całym związkiem kierował Lech Kaczyński. Boli go na pewno, że o ile wielu jego dzisiejszych przeciwników, których obecnie wyzywa od komunistów i złodziei, 13 grudnia 1981 roku przywitało w więzieniach i „internatach", o tyle on w łóżku w domu mamy. Wciąż walczy z „fałszywą dystrybucją prestiżu", przesuwając to pojęcie już to na siebie i swego brata, już to na całą Polskę. To pod jego rządami, by stać się szefem IPN, trzeba było twierdzić, że wykonawcami zbrodni w Jedwabnem byli Niemcy. A by utrzymać wysoką pozycję w PiS, należy uczestniczyć systematycznie w miesięcznicach smoleńskich lub przynajmniej w swoim okręgu wyborczym postawić pomnik byłego prezydenta wraz z małżonką.

Nie może dziwić, że polska dyplomacja chciała zerwać spotkanie V4 z Macronem. To oczywista konsekwencja tego, że wstawanie naszego kraju z kolan nie ma się odbywać w politycznej rzeczywistości, lecz w sferze słów i symboli. Polska nie ma być bogata i wpływowa, nie musi być ważnym uczestnikiem gry politycznej, niekoniecznie ma się włączać w dyplomatyczne sojusze. Ona ma być wielka w oczach i umysłach podziwiających ją widzów. Ze szczególnym uwzględnieniem oczu i umysłu Jarosława Kaczyńskiego.

Autor jest doktorem politologii na UŚ, byłym eurodeputowanym PiS.

Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?
śledztwo
Ofiar Pegasusa na razie nie ma. Prokuratura Krajowa dopiero ustala, czy i kto był inwigilowany
Kraj
Posłowie napiszą nową definicję drzewa. Wskazują na jeden brak w dotychczasowym znaczeniu
Kraj
Zagramy z Walią w koszulkach z nieprawidłowym godłem. Orła wzięto z Wikipedii