Jakie wnioski należy wyciągnąć z przeforsowania w Sejmie przez Jarosława Kaczyńskiego ustawy wprowadzającej powszechne wybory korespondencyjne?
Po pierwsze. Została uchwalona ustawa sprzeczna z konstytucją, oddająca pani marszałek Sejmu (a w rzeczywistości Jarosławowi Kaczyńskiemu) decyzję o terminie wyborów prezydenckich i wprowadzająca zasadniczą wątpliwość co do uczciwości wyborów. To, że nie będą one powszechne, równe, bezpośrednie, to oczywistość. Czy będą tajne? Obecnie nie wiemy.
Po drugie. Nie powinniśmy być zaskoczeni. Ustawa o zmianie wyborów to ważny, ale tylko etap w procesie faktycznej zmiany ustroju państwa, trwającym od pierwszych tygodni po objęciu władzy przez rząd Prawa i Sprawiedliwości jesienią 2015 roku. Centralna władza polityczna, kierowana przez prezesa PiS-u, przejmowała coraz więcej kompetencji, niejednokrotnie łamiąc konstytucję i wielokrotnie ją naciągając. Było to możliwe, gdyż PiS dysponował parlamentarną większością, która realizowała wolę swego przywódcy.
Po trzecie. Jarosław Gowin przegrał starcie o podmiotowość swej partii. To także nie powinno nas dziwić. Jego partia w wyborach parlamentarnych w 2015 i w 2019 roku startowała pod szyldem Prawa i Sprawiedliwości. Była ugrupowaniem satelitarnym. Taki status nie sprzyja kształtowaniu poczucia samodzielności i sprawczości. Jest oczywiste, że w sytuacji rzeczywistego konfliktu pomiędzy hegemonem i satelitą warunki będzie dyktował ten pierwszy. Jarosław Gowin znalazł się po prostu w swej partii w mniejszości. Większość posłów Porozumienia nie chce tracić stanowisk i szans na reelekcję, wybierając bardzo ryzykowną polityczną podmiotowość.