Wybory do Parlamentu Europejskiego nie mają znaczenia dla Polaków oraz dla Polski, natomiast ich wynik jest kluczowy dla partii politycznych. Dlatego właśnie liderzy tych ostatnich bardzo się starają o to, by starciu, które będzie miało miejsce 26 maja, nadać znaczenie, a nawet pozory dramatyzmu. Większość obywateli RP jednak w to nie wierzy. I ma rację.
Zacznijmy od tezy pierwszej, czyli od tego, że wynik elekcji do europarlamentu ma nikłe znaczenie dla życia zwykłych Polaków oraz dla Polski jako państwa. To oczywiste, choć politycy i komentatorzy nie chcą tego przyznać. Ogólny wynik tej elekcji w skali całej UE oczywiście będzie mieć wpływ na politykę przez nią prowadzoną oraz, pośrednio, na życie obywateli RP. Ale już to, czy wśród 751 eurodeputowanych będzie 20 czy 25 polityków PiS, 3 lub 5 przedstawicieli Wiosny lub 20 czy 25 posłów z Koalicji Europejskiej, nie ma żadnego znaczenia. Po prostu.
Kształt przyszłego europarlamentu jest już dziś z grubsza znany. Zmniejszy się stan posiadania EPP oraz S&D, czyli chadeków i socjaldemokratów, którzy od dawna współrządzą Izbą, a zwiększy się reprezentacja eurosceptyków. Nie na tyle jednak, by złamać duopol EPP i S&D i przejąć z ich rąk przewodnictwo w tej instytucji. Być może jednak chadecy i socjaldemokraci będą musieli podzielić się władzą z ALDE lub Greens, czyli liberałami i zielonymi, ale oni i tak należą do unijnego mainstreamu i w żadnym stopniu nie zmienią dotychczasowej polityki w Brukseli i Strasburgu. Dlatego właśnie fakt wprowadzenia przez PiS lub KE mniejszej czy większej reprezentacji do PE nie jest istotny z punktu widzenia interesów Polski i Polaków. To, czy mandat zdobędzie Włodzimierz Cimoszewicz czy Beata Szydło, w żadnym stopniu nie wpłynie na życie Polaków.
Prawdziwe jest zatem przekonanie większości z nich, wyrażone w sondażu IBRiS opublikowanym w zeszłym tygodniu w „Rzeczpospolitej", że majowe wybory nie mają dla nich żadnego znaczenia lub mają małe (takiej odpowiedzi udzieliło prawie 55 proc. badanych). Tłumaczy to w znakomity sposób, dlaczego frekwencja będzie niska. Nie przeszkadza to jednak politykom krzyczeć o fundamentalnym znaczeniu majowej elekcji i zachęcać wszelkimi sposobami do udziału w niej.
I tu przechodzimy do drugiej tezy – o ogromnym znaczeniu tych wyborów dla polskiej sceny politycznej i dla polskich partii. Bo tu stawka jest zaiste wysoka, a gra warta świeczki. Jeśli bowiem KE znacząco nie wygra z PiS, oznaczać to będzie, że na jesieni obecny obóz władzy przedłuży swój mandat do rządzenia na następne cztery lata. Remis będzie tak naprawdę korzystny dla formacji Jarosława Kaczyńskiego, bowiem specyfika majowej elekcji jest dla niej skrajnie niekorzystna – nadreprezentowane w niej są grupy raczej sprzyjające opozycji (duże miasta, wyborcy lepiej wykształceni, o wyższym statusie materialnym). Jeśli wśród tych wyborców PiS-owi uda się zremisować lub minimalnie nawet wygrać, będzie to oznaczać, że jest zdecydowanym faworytem jesiennej walki o Sejm i Senat.