Rzeszów to polityczny paradoks. Tym bastionem prawicy, w którym PiS osiąga w większości ogólnopolskich wyborów rekordowe wyniki, nieprzerwanie od 18 lat rządził człowiek o postkomunistycznym rodowodzie. Dlaczego więc w większości prawicowi rzeszowianie zdecydowali się wybrać go na prezydenta aż pięć razy z rzędu? Dlatego, że czego innego oczekują od władz centralnych, a czego innego od władzy samorządowej. W Rzeszowie nikomu nie jest potrzebny warszawski polityk, który będzie mówił o wstawaniu z kolan, zagrożeniu germanizacją mediów i kolejnych rządowych sukcesach. Rzeszowianie chcą polityka oddanego im i miastu, a nie partii politycznej. I w erze Tadeusza Ferenca tak właśnie było.

O odchodzącym prezydencie krążą w Rzeszowie legendy. Jedna z nich opowiada, że Ferenc zwykł zmieniać trasy przejazdu z domu do pracy, odkąd znający jego zamiłowanie do czystości urzędnicy szczególnie zaczęli dbać o porządek na jego stałej trasie. Wyrywkowo sprawdzał kolejne ulice, a brud czy wywrócony śmietnik spotykały się z natychmiastową reakcją. Wiózł więc autobusami miejskimi urzędników na miejsce zdarzenia i urządzał im przy wywróconym śmietniku połajankę. Efekt? Od lat Rzeszów jest wyjątkowo czystym miastem.

Do tego dołączyła polityka przestrzenna, ekologia, ale i postawienie na nowe technologie i naukę. Dzisiaj Rzeszów ma najwięcej studentów na głowę mieszkańca. Kształci też najwięcej informatyków. Jest w czołówce miast, które uruchomiły najwięcej startupów czy wykorzystały grantów naukowych. W symbiozie żyją tu prężna Politechnika Rzeszowska z „zagłębiem lotniczym". A do tego dochodzi najwyższy wskaźnik zadowolenia mieszkańców z życia w mieście i poczucie bezpieczeństwa na poziomie 75 proc.

Dlatego, kiedy dwa lata temu Ferenc postanowił wystartować do Senatu jako kandydat PO, reakcja mieszkańców była chłodna. Szybko wycofał się z tego pomysłu, bo małe miał szanse na wejście do dużej polityki. Rzeszowianie woleli go mieć u siebie. Taka polityczna hegemonia poparta zaufaniem wyborców wyjałowiła polityczną ziemię w Rzeszowie. Niewielu śmiałków zdecydowałoby się wystąpić w wyborach przeciwko Ferencowi, licząc przynajmniej na drugą turę.

To spowodowało, że w Rzeszowie zrobiła się po nagłej rezygnacji prezydenta polityczna próżnia. Teraz próbują to wykorzystać główni polityczni gracze, aby rozszerzyć swoje wpływy na atrakcyjnym terenie. Zapominają jednak, że na przeszkodzie mogą stanąć sami wyborcy, którzy będą preferowali człowieka nie z wielkiej polityki, ale rozumiejącego problemy miasta i kontynuującego styl Ferenca. Jeżeli taki samorządowy kandydat się w końcu ujawni, to on – wbrew opiniom warszawskich komentatorów – może wkrótce otrzymać klucze do miasta.