Niby różnych rzeczy można się było spodziewać, najdziwniejszych, a może nawet najgorszych, a jednak projekt oficjalnie firmowany przez posła Jana Kanthaka, znoszący między innymi istniejącą od dawna w kodeksie postępowania w sprawach o wykroczenia instytucję prawa do odmowy przyjęcia mandatu, to pod pewnymi względami nowa jakość.

Po pierwsze dlatego, że chodzi o sprawę, która – inaczej niż większość dotychczasowych zmian czy to w wymiarze sprawiedliwości, czy w prawie – dotyka nie małej grupy, ale grupy ogromnej. Z mandatami karnymi mnóstwo Polaków ma do czynienia przy wielu okazjach, a prawo do odmowy przyjęcia mandatu wbiło się w powszechną świadomość jak chyba żadna inna konstrukcja prawna.

Po drugie – nowe rozwiązanie stawia sprawy kompletnie na głowie. Dotychczas osoba nawet o minimalnej świadomości prawnej mogła sobie poradzić. Wystarczyło odmówić przyjęcia mandatu w przekonaniu, że jest on niesłuszny, a następnym etapem był dopiero sąd, gdzie winę obwinionemu musiał udowodnić publiczny oskarżyciel. Teraz na obwinionym ma spocząć nie tylko cały ciężar dowiedzenia swojej niewinności – co jest jakimś ponurym kuriozum – ale jeszcze doprowadzenie sprawy przed sędziego poprzez zaskarżenie mandatu (wraz z powołaniem we wniosku wszystkich dowodów, bo później nie zostaną przyjęte). Trzeba być całkowicie oderwanym od rzeczywistości lub mieć skrajnie złą wolę, by twierdzić, że to nie zmienia sytuacji ukaranych obywateli. Zmienia ją zasadniczo, bo większość Polaków sobie z tą znacznie bardziej skomplikowaną procedurą nie poradzi – a więc w praktyce zostanie pozbawiona prawa do sądu. A rolę tę przyjmą na siebie szeregowi policjanci. Nie trzeba chyba pisać, że o to właśnie chodzi: sensem tego planu jest sprawienie, żeby obywatelom było trudniej skutecznie sprzeciwić się nakładanej na nich karze.

Jedno natomiast nowe nie jest: poziom protekcjonalności i arogancji, które towarzyszą projektowi. Nie mówię tu nawet o płomiennych deklaracjach podpisanego pod nim posła Jana Mosińskiego, że to pomysł wspaniały, ani o zwyczajowych zaklęciach profesora Terleckiego, ale o jednym z fragmentów uzasadnienia: „Poza tym odmowa przyjęcia mandatu przez sprawcę niejednokrotnie ma charakter impulsywny i nieprzemyślany, a w konsekwencji powoduje konieczność podjęcia szeregu czynności związanych z wytoczeniem oskarżenia w sprawie o wykroczenie". Pomijam już pytanie, skąd autorzy projektu mają wiedzę, że odmowa przyjęcia mandatu wielokrotnie ma charakter „nieprzemyślany" (jakieś badania? sondaże? ankiety?) – przede wszystkim wzruszająca jest troska, z jaką posłowie wnioskodawcy pochylają się nad niedojrzałym obywatelem, który sam sobie robi krzywdę, trzeba go zatem całkowicie pozbawić możliwości zaszkodzenia sobie poprzez odmowę przyjęcia mandatu. Ja w związku z tym czuję się – jak to się przyjęło mówić w kręgach rządowych – „należycie zaopiekowany". A państwo?

Autor jest publicystą tygodnika „Do Rzeczy"