Naddnieprzańska Ukraina budziła się z politycznego niebytu i z czasem podjęła walkę o własną państwowość. Także Ukraińcy w Galicji w roku 1918 stanęli do walki, która miała doprowadzić do stworzenia państwa, wspólnego z pobratymcami z „Wielkiej Ukrainy”. Jednak te plany legły w gruzach pod naporem Polaków, dla których Polska bez Lwowa była nie do pomyślenia, a stepy ukrainne stanowiły nieodłączny element narracji o polskiej niepodległości.
Wkrótce jednak oba narody stanęły w obliczu wspólnego wroga – bolszewickich hord zagrażających cywilizacji europejskiej. Pomimo tego, że jeszcze tak niedawno walczyli przeciwko sobie, Polacy i Ukraińcy uznali, że umiłowanie Ojczyzny i walka o jej niepodległość nie muszą oznaczać bratobójczej walki. Zrozumieli to przywódcy ukraińscy z atamanem Symonem Petlurą na czele; niezwykłą intuicją w tej kwestii kierował się również marszałek Józef Piłsudski. Realna ocena zagrożenia ze strony bolszewickiej Rosji zmusiła obie strony do zawarcia sojuszu w kwietniu 1920 r., którego rezultatem stało się braterstwo broni i wspólna walka z bolszewikami. Za wspólną wolność, polską i ukraińską, przelewali krew żołnierze Petlury i Piłsudskiego. Każdy z nich walczył o własną wymarzoną Ojczyznę, przeciwko tym, którzy chcieli ich tych Ojczyzn pozbawić.
Sojusz polsko-ukraiński był sumą wyrzeczeń. Polacy musieli wyrzec się wizji sielanki ukrainnych majątków, Ukraińcy – wizji Ukrainy po San. Dla wielu Ukraińców była to cena niezwykle wysoka, jednak nawet ci, którzy w 1918 roku walczyli o ukraiński Lwów, stawali w szeregi Armii URL, by postawić tamę bolszewickiej powodzi. Dawni przeciwnicy razem przelewali krew w walce ze wspólnym wrogiem. Żołnierze polscy ginęli pod Kijowem, żołnierze ukraińscy – pod Zamościem. Chwałą okrył się płk Marko Bezruczko, lecz oprócz niego bili się też i inni: generałowie, oficerowie i żołnierze z całej Ukrainy. Byli rycerzami wolności, bo marzyła im się wolna Ojczyzna. Byli ludźmi honoru, którzy wierność danemu słowu pieczętowali krwią, ranami, ogromnym żołnierskim trudem, pozostawionymi w Ukrainie rodzinami i wygnaniem z ojczystej ziemi. Za swoje marzenia i za wierność dochowaną sojusznikowi zapłacili najwyższą cenę.
Kiedy ustały walki i Polska podpisała z Rosją pokój w Rydze, okazało się, że dawni sojusznicy stali się niewygodnym balastem. Internowani w obozach, musieli stawić czoła upokorzeniu i beznadziei. Wielu z nich – zbyt wielu – w tych obozach zmarło. Śmiertelne żniwo zbierały choroby, nędza, niedożywienie, a nawet chłód. Pozostali przy życiu grzebali swoich towarzyszy broni na cmentarzach, na których miejsce niekiedy musieli wykupić za własne pieniądze. W wolnej Polsce tylko niektórzy znaleźli pomoc i wsparcie. Zdrada wobec dawnych sojuszników zmusiła marszałka Józefa Piłsudskiego do wypowiedzenia pamiętnych słów: „Ja was przepraszam, panowie, ja was bardzo przepraszam”.
Sojusz Piłsudski-Petlura, wspólna walka i przelana krew, która zatrzymała bolszewicką nawałę na przedpolach Warszawy, miały być kamieniem węgielnym aksjomatu – wolne Polska i Ukraina są potrzebne sobie i Europie. Niestety, okres II Rzeczypospolitej postawił to twierdzenie pod znakiem zapytania. Ukraińcy przestali być narodem-partnerem, a stali się uciążliwą mniejszością narodową, skazaną na asymilację i denacjonalizację. Wkrótce przyszedł okres nie-pamiętania, zapominania i wymazywania z pamięci wspólnej walki. O polsko-ukraińskim braterstwie broni do dziś nie ma wzmianki w szkolnych podręcznikach historii, pomimo, iż rok 1920 pokazał, że bardziej niż resentymenty naszym państwom i narodom służą współpraca, porozumienie, szacunek i wzajemne wsparcie.