Zbrodnia (nie)doskonała

Rodziny skazano na cierpienie, nieraz i na śmierć, aby zawczasu uciszyć ich głos – pisze w rocznicę katyńskiego ludobójstwa historyk z Muzeum Pamięci Sybiru.

Publikacja: 10.04.2019 18:30

Zbrodnia (nie)doskonała

Foto: Fotorzepa/Roman Bosiacki

Dlaczego mordercy tak często wybierają na swoje ofiary bezdomnych lub włóczęgów? Bo nie ma nikogo, kto by się o nich upomniał. Dużo trudniej jest ukryć zniknięcie człowieka, który żyje w rodzinie – jest kochanym synem, mężem, ojcem. Każdego dnia ktoś o niego pyta, ktoś tęskni. A jak ukryć zbrodnię popełnioną na ponad 20 tys. takich osób – mężów i ojców? Nie da się. Chyba że wraz z nimi znikną całe ich rodziny...

Wywózka „dusz"

Sowieccy zbrodniarze przemyśleli wszystko dokładnie. Jeszcze zanim przystąpili do realizacji jednej ze swych najgorszych zbrodni, zadecydowali o losie rodzin ofiar. 2 marca 1940 r. biuro polityczne bolszewickiej partii pochyliło się nad wnioskiem szefa NKWD Ławrientija Berii i członka politbiura Nikity Chruszczowa. Mieli podjąć decyzję, co zrobić z rodzinami polskich obywateli przetrzymywanych w obozach i więzieniach. To ta decyzja musiała zapaść najpierw, przed rozstrzygnięciem losów samych jeńców i więźniów. Dopiero trzy dni później, w tym samym gronie, zadecydowano o przeprowadzeniu masakry, która przeszła do historii jako zbrodnia katyńska.

NKWD działało bardzo szybko. Już 7 marca Beria wydał rozkaz rozpoczęcia przygotowań do wysiedlenia rodzin polskich jeńców i więźniów. „Za członków rodzin należy uważać żonę, dzieci, a także rodziców, braci i siostry w przypadku, jeśli zamieszkują oni razem" – precyzował. Operacja miała być przeprowadzona do połowy kwietnia, a miejscem osiedlenia zesłańców miał być Kazachstan. Dokument kończył się słowami: „Akcja ma zostać przeprowadzona jednego dnia we wszystkich zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi, ma ona rozpocząć się z nastaniem świtu".

Enkawudziści rozpoczęli ewidencję rodzin wyznaczonych do wywózki. Mieli w tym już doświadczenie – w lutym deportowali niemal 140 tys. obywateli polskich, głównie osadników wojskowych i leśników z rodzinami. Szacowali, że tym razem zdołają wywieźć niespełna 100 tys. – na taką liczbę oceniali rodziny przetrzymywanych jeńców i więźniów.

W pierwszych dniach kwietnia 1940 r. rozpoczęły się egzekucje. W Katyniu, Charkowie i Kalininie (obecnie Twer) zamordowano jeńców przetrzymywanych w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Obywateli polskich z kresowych więzień rozstrzeliwano w jeszcze innych miejscach. W sumie ofiarami mordu stało się prawie 22 tys. obywateli polskich, w tym kilkanaście tysięcy oficerów wojska i policji. Do 7 kwietnia NKWD udało się namierzyć rodziny 16 337 z nich; składały się one z 53 752 „dusz" – jak to określili Sowieci. Nie była to jeszcze ostateczna liczba, chociaż do zamierzonych 100 tys. nie udało się enkawudzistom zbliżyć.

Honor nad życie

Kolby sowieckich karabinów uderzyły w kilkanaście tysięcy drzwi rankiem 13 kwietnia. Na bocznicach kolejowych czekało już kilkadziesiąt składów wagonów towarowych, które miały ruszyć na wschód. W czasie operacji enkawudziści odnotowali wiele dramatycznych wydarzeń. Wielu członków rodzin polskich oficerów, szczególnie ich żony, nie zamierzało biernie poddać się sowieckiej woli. Podobnie jak mężowie, przedkładały honor nad życie, wolały więc je sobie odebrać, niż narazić się na utratę czci. „Podczas wysiedlania jednej z żon oficerów, ta rzuciła się z okna, umieszczono ją w szpitalu; druga poderżnęła sobie gardło brzytwą; w trzeciej rodzinie po powiadomieniu matki i córki o czekającym je wysiedleniu miał miejsce wypadek, wskutek którego obydwie zmarły. Podejrzewane otrucie" – meldunki tego rodzaju spływały do centrali NKWD.

Mimo takich i wielu innych problemów w ciągu pierwszej doby zapełniono zatrzymanymi ponad 2 tys. wagonów. W kolejnych dniach kilkaset dalszych. 17 kwietnia akcja dobiegła końca. Na Wschód jechało ponad 60 tys. osób w 50 ogromnych transportach. Pierwsze z nich dotarły do Kazachstanu już 23 kwietnia, kolejne zaś dojeżdżały tam jeszcze przez niemal miesiąc. Na „nieludzkiej ziemi" wyrzucano z wagonów rodziny bez mężów i ojców (50 proc. wywiezionych stanowiły dzieci i starcy, 30 proc. kobiety). Brak męskiej siły determinował ich zatrudnienie – rozmieszczono ich głównie w kołchozach i sowchozach, nieliczni trafili do fabryk i przedsiębiorstw, np. budowlanych.

Zostali skazani na głód i cierpienie, a nieraz i na śmierć, tylko dlatego, aby zawczasu uciszyć ich głos, wzywający więzionych, a potem też pomordowanych. Długo jeszcze żyli w przeświadczeniu, że ich mężowie czy ojcowie oczekują w łagrze na zakończenie wojny. O tragedii katyńskiej dowiadywali się najczęściej kilka lat później, po powrocie do Polski. Bo wbrew zamierzeniom oprawców – wrócili. Wraz z ich przybyciem w kraju rozległo się wołanie o sprawiedliwość i pamięć o ofiarach sowieckiej zbrodni. Pamięć, która razem z nimi miała pozostać na zawsze w kazachskich stepach.

Dlaczego mordercy tak często wybierają na swoje ofiary bezdomnych lub włóczęgów? Bo nie ma nikogo, kto by się o nich upomniał. Dużo trudniej jest ukryć zniknięcie człowieka, który żyje w rodzinie – jest kochanym synem, mężem, ojcem. Każdego dnia ktoś o niego pyta, ktoś tęskni. A jak ukryć zbrodnię popełnioną na ponad 20 tys. takich osób – mężów i ojców? Nie da się. Chyba że wraz z nimi znikną całe ich rodziny...

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Waga nieważnych wyborów
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?