Trump miał założona ciemną maskę z herbem prezydenta USA, gdy szedł korytarzami szpitala wojskowego pod Waszyngtonem, gdzie spotkał się z rannymi weteranami.
Prezydent USA przeszedł obok reporterów i nie zamienił z nimi zdania. Dziennikarze mieli nadzieję zapytać go, czy zmienił zdanie na temat praktyki noszenia maseczek, zalecanej przez rządowych ekspertów medycznych, choć wcześniej jej się opierał. - Nigdy nie byłem przeciw maskom, ale wierzę, że mają one swój czas i miejsce - tłumaczył tylko, gdy opuszczał Biały Dom.
Według nieoficjalnych informacji, serwowanych przez amerykańskie media, doradcy wręcz błagali prezydenta by ustąpił i zaczął nosić maskę, a także - co istotne - dał się z nią sfotografować. Chodziło o danie przykładu w momencie, gdy w USA notowane są rekordowe wzrosty liczby zakażonych.
10 lipca w USA potwierdzono rekordową liczbę ponad 71 tys. nowych przypadków koronawirusa. W Ameryce z powodu Covid-19 zmarło dotąd ponad 135 tys. chorych, a poszczególne stany same opracowują plan luzowania ograniczeń, bez jasnej i spójnej strategii Białego Domu.
Noszenie maski lub ignorowania tych zaleceń stało się rodzajem politycznego manifestu w podzielonej Ameryce. Konserwatyści, którzy popierają Trumpa, często odmawiają noszenia masek, tłumacząc, że jest to naruszanie ich wolności. Zwolennicy demokratów z kolei zwykle popierają tę praktykę, jako przejaw zbiorowej odpowiedzialności w czasach kryzysu.