Debatowali nad tym w środę w Kairze szefowie MSZ państw arabskich uczestniczących w dotkliwej ofensywie polityczno-ekonomicznej przeciwko Katarowi. Na czele grupy stoi najpotężniejszy kraj regionu Arabia Saudyjska, a wspierają go inne monarchie znad Zatoki Perskiej – Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA) i Bahrajn – oraz najludniejszy kraj arabski Egipt.
Malutki Katar jest tak samo jak jego obecni prześladowcy państwem sunnickim. Prowadzi jednak inną politykę niż Arabia Saudyjska czy Egipt. Przede wszystkim nie odrzuca współpracy z szyickim Iranem, śmiertelnym wrogiem Saudyjczyków.
Odcięcie się od Teheranu to jeden z 13 punktów ultimatum, które Katar miał wypełnić do niedzieli (potem przedłużono je do wtorku). Inne to zamknięcie telewizji Al-Dżazira, uważanej za rozsadnik rewolucji i niechęci do władców (poza katarskim oczywiście). Oraz zaprzestanie finansowania organizacji terrorystycznych.
Problem polega na tym, że to Rijad – który sam odpowiada za wzrost ekstremizmu islamskiego na świecie – ustala, kto jest terrorystą. Na saudyjskiej liście czołową pozycję zajmuje Bractwo Muzułmańskie, którego Zachód nie uważa za organizację terrorystyczną, a niektóre partie wywodzące się z Bractwa wręcz wspiera (np. w Tunezji i Libii).
Katar odpowiedział na ultimatum, ale odpowiedź nie dotarła do opinii publicznej. Zapewne nie zgodzi się m.in. na zamknięcie Al-Dżaziry.