Jakie były argumenty za i przeciw?
Argumenty za związane były z faktem, że mamy do czynienia z życiem człowieka, a w związku z tym usprawiedliwione może być jego przerwanie w sytuacji objęcia ochroną innej dużej wartości, np. życia czy zdrowia kobiety. Trudna sytuacja materialna czy społeczna matki nie może usprawiedliwiać przerwania życia dziecka nienarodzonego. Przeciwnicy wychodzili z założenia, że na wczesnym etapie ciąży nie mamy do czynienia z człowiekiem. W 2011 roku Europejski Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że zasada godności ludzkiej obejmuje też ludzkie zarodki i to niezależnie od tego, w jaki sposób doszło do zapłodnienia. To jest bardzo mocne wsparcie naszego punktu widzenia.
Ale do obowiązującej konstytucji nie wpisano ochrony życia od poczęcia, mimo ostrej walki prawicy.
Moim zdaniem obecny przepis, że życie ludzkie podlega ochronie, jest wystarczający. Swojego czasu Liga Polskich Rodzin domagała się wpisania do konstytucji zasady ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Pisałem opinię dla Sejmu w tej sprawie, w której wywodziłem, że to jest zupełnie niepotrzebne, bo życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, a więc ochrona życia ludzkiego obejmuje też okres przed urodzeniem.
Który okres w swojej działalności publicznej uważa pan za najciekawszy?
Bardzo ciekawy był ten czas, kiedy zostałem przewodniczącym Rady Legislacyjnej przy premierze Jerzym Buzku. Rząd wprowadził cztery wielkie reformy, a myśmy je opiniowali. Rzecz w tym, że rządząca AWS była mocno podzielona. Zdarzało się, że rząd wprowadzał pod obrady Sejmu projekt ustawy, a konkurencyjny projekt, zmierzający w przeciwnym kierunku, proponował poseł tej samej koalicji. Wiele pomysłów w ten sposób popsuto. Ale i tak największe pretensje mam do prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego o zawetowanie ustawy reprywatyzacyjnej.
Dlaczego? Niewykluczone, że dzięki temu uniknęliśmy zatargów międzynarodowych. Tamten projekt wykluczał z reprywatyzacji osoby i spadkobierców niebędących obywatelami polskimi. W dużej mierze chodziło o mienie pożydowskie.
Można było to załatwić inaczej, np. osoby, które by się zgłosiły i udowodniły, że mają w Polsce majątek, mogłyby ubiegać się o rekompensatę z budżetu państwa. Tak czy inaczej trzeba było rozwiązać problem reprywatyzacji, a z powodu weta do dziś pozostaje nierozwiązany.
Ale najciekawszy w mojej karierze był okres, kiedy sprawowałem funkcję rzecznika praw obywatelskich.
Dlaczego?
To był czas wysokiego bezrobocia i trudnej sytuacji wielu obywateli. Bardzo dużo jeździłem wtedy po Polsce i spotykałem się z ludźmi, którzy nie wiedzieli, jak żyć. Przekonałem się, że na terenach po PGR nie dlatego panuje bieda, że ludzie piją, tylko dlatego, że są życiowo bezradni. Do dziś pamiętam wypowiedź kilkunastoletniej dziewczynki, która powiedziała, że nigdy nie widziała rodziców wychodzących do pracy. To była prosta droga do dziedziczenia postawy bierności zawodowej. Pasjonowała mnie też sprawa więziennictwa. Za sprawą działalności ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego więzienia w Polsce zaczęły się szybko zapełniać. Gdy obejmował urząd, mieliśmy ok. 56 tys. więźniów, a po pół roku jego urzędowania mieliśmy ich ponad 80 tys. To mnie mocno niepokoiło i doprowadziło do konfliktu z Lechem Kaczyńskim, chociaż wcześniej nasze kontakty były dobre.
Dlaczego niepokoiły pana pełne więzienia? To chyba dobrze, że wymiar sprawiedliwości był skuteczny?
Więzienie nie jest miejscem, które poprawia człowieka. Ludzie, którzy popełniają ciężkie przestępstwa, muszą oczywiście siedzieć. To jest poza sporem. Ale walka z drobną przestępczością, z niezdyscyplinowaniem społecznym powinna być prowadzona inaczej. Nie mam wątpliwości, że osadzanie za drobne sprawy prowadzi do wzrostu przestępczości, a nie do jej ograniczenia.
Wróćmy do ludzi bezradnych życiowo. Jako rzecznik praw obywatelskich chyba niewiele mógł pan dla nich zrobić?
Nie zgadzam się z tym. Uważam, że rzecznik praw obywatelskich może bardzo dużo zrobić. Może żądać informacji od różnych instytucji, być stroną w postępowaniu sądowym, wpływać na zmiany prawa. Za mojej kadencji bardzo wykorzystywani byli pracownicy wielkich marketów. Zaprosiłem dyrekcje marketów na spotkanie, przedstawiłem im skargi pracowników, dałem do zrozumienia, że mogę sprawy nagłośnić albo wystąpić do innych organów, co nie będzie dla nich korzystne. I sporo spraw udało się załatwić – m.in. kilka dużych marketów zobowiązało się do zatrudnienia osób niepełnosprawnych. I rzeczywiście to zrobiły.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95