Nie wiadomo, czy będzie to takie proste. Stefan Jagsch nie zamierza rezygnować ze świeżo uzyskanego stanowiska. I uważa, że prawo jest po jego stronie.
Od ubiegłego weekendu osada, mająca 2,6 tys. mieszkańców, narobiła szumu na całe Niemcy i na pół świata. O Waldsiedlung w heskiej gminie Altenstadt informują media nawet w egzotycznych językach. Bo najważniejsze stanowisko objął tam aktywista NPD, czyli - jak się pisze - neonazista.
A wybrali go radni z partii głównego nurtu, CDU, SPD i FDP, których najbardziej znani politycy zarzekają się, że nigdy nie zrezygnują z izolacji skrajnie prawicowych populistów. Mają na myśli raczej Alternatywę dla Niemiec, bo ta jest poważnym graczem i na poziomie federalnym (trzecią siłą w Bundestagu), i w landach, zwłaszcza w dawnej NRD.
NPD nigdy nie miała takich sukcesów, nigdy nie miała szans na miejsce w Bundestagu. Nie ma żadnego przedstawiciela w landtagach. I nagle partia niemal powszechnie uznawana za neonazistowską (tak daleko w krytyce AfD prawie nikt się nie posuwa) przejmuje władzę w niemieckiej miejscowości. I dzieje się to nie w dawnej NRD, której mieszkańcy swoimi populistycznymi i ekstremistycznymi wyborami już nie raz zdenerwowali elity. Lecz w Hesji, w samym środku Republiki Federalnej. 35 km od Frankfurtu nad Menem - centrum finansowego Unii Europejskiej.
Jak do tego doszło, że na Stefana Jagscha, który jest wiceprzewodniczącym NPD w całej Hesji, głosowali radni z chadeckiej CDU, socjaldemokratycznej SPD i liberalnej FDP? Otóż wydawało im się, że wybór nie ma nic wspólnego z programem partii, bo sołtys zajmuje się ławkami w parku czy dziurami w drogach, a nie wielką polityką. Najważniejszy argument przytoczył, cytowany przez lokalnego nadawcę publicznego Hessische Rundfunk radny z CDU: - Nie mieliśmy innej kandydatury, przede wszystkim kogoś młodego, kto się zna na komputerach i umie wysłać mejla.