Wszystko miało się wyjaśnić 25 grudnia podczas wizyty Aleksandra Łukaszenki w Moskwie. Zabrał ze sobą członków rządu i udał się na Kreml. Tam czekał na niego Władimir Putin w towarzystwie najważniejszych rosyjskich ministrów. Po spotkaniu w szerokim gronie prezydent Rosji zaprosił Łukaszenkę na „przednoworoczny obiad".
Za zamkniętymi drzwiami rozmawiali przez prawie cztery godziny. Nie potrzebują tłumaczy, więc prawdopodobnie spotkanie to odbywało się w cztery oczy. Po jego zakończeniu nie rozmawiali z prasą, nie było też żadnych oświadczeń. Jedynie rosyjski minister finansów Anton Siluanow rzucił, że zostanie powołana międzyrządowa grupa robocza, która „zajmie się przygotowaniem dalszej integracji". Białoruska strona poinformowała z kolei, że jeszcze w tym roku odbędzie się drugie spotkanie prezydentów. Niewykluczone, że będzie to pierwszy krok do wchłonięcia Białorusi przez Rosję.
Drogą Krymu
W innej sali na spotkanie z rosyjskim prezydentem czekali posłowie i senatorowie. Napięcie rosło, gdyż wszystko się wydłużało, Putin jak zawsze się spóźniał. Winą oczywiście został obarczony przywódca Białorusi.
– Może naród chce ponownie się zjednoczyć, jak mieszkańcy Krymu? Trzeba zapytać Białorusinów. To sprawa, którą trzeba załatwić – mówił w oczekiwaniu na rosyjskiego prezydenta deputowany Dumy Michaił Diegtiariow cytowany przez rosyjską stację Dożd. Należy do Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji, na czele której stoi nacjonalista Władimir Żyrinowski. Niedawno Żyrinowski stwierdził, że gdyby na Białorusi przeprowadzić referendum, „większość mieszkańców kraju opowiedziałaby się za zjednoczeniem z Rosją".
Atmosferę, która panowała na Kremlu podczas spotkania Łukaszenki z Putinem, opisał korespondent wpływowego rosyjskiego dziennika „Kommiersant". „W dzień spotkania nad ranem dziennikarze w kremlowskim centrum prasowym z pewnością mówili o tym, że pochłonięcie Białorusi przez Rosję zapewne się odbędzie. Wszystko dlatego, by Władimir Putin mógł załatwić tak zwany »problem 2024«" – czytamy w artykule.