W niedzielę Katalonia, a także Hiszpania i cała zjednoczona Europa grają o wielką stawkę. Żaden kraj Unii nie był tak blisko rozpadu. Jeśli w uznanym przez hiszpański Trybunał Konstytucyjny za nielegalne referendum frekwencja będzie wysoka, pod znakiem zapytania stanie porządek demokratyczny zbudowany po śmierci Franco. Katalończycy dadzą też przykład innym ruchom secesjonistycznym – od Flandrii po Szkocję i Korsykę.

Aby do tego nie dopuścić, premier Mariano Rajoy kazał zablokować konta Generalitat, rekwirować karty do głosowania, zaplombować lokale wyborcze. Decydująca będzie lojalność Mossos d’Esquadra, katalońskiej policji. A ta wcale nie jest pewna. – Jeszcze nie wiemy, co mamy robić w niedzielę – mówi mi dwóch mossos na Passeig de Gracia, jednej z głównych arterii miasta.

O tym, kto wygra, zdecyduje nie tylko frekwencja. Jeśli świat obiegną obrazki policjantów wyrywających urny wyborcom, secesjoniści będą górą. Ale jeśli funkcjonariusze będą atakowani przez takich radykałów jak Sallelas, Generalitat poniesie porażkę.

– To decydujący moment. Albo Katalonia uzyska niepodległość teraz, albo najwcześniej za pokolenie. Nacjonaliści skanalizowali frustrację ludzi wywołaną kryzysem i błędami Rajoya, który ograniczył autonomię, ale mimo to nie zdobyli poparcia większości. Jeśli uda im się to w niedzielę, Puigdemont ogłosi niepodległość. Jeśli nie, będzie skończony – mówi „Rzeczpospolitej” Jose Rico, szef działu politycznego dziennika „El Periodico de Catalunya”.