Irena Lasota: Happy New Year, Madame Ambassador

Po przyjeździe do Ameryki, prawie pół wieku temu, zorientowałam się, że są ludzie, którym nie ma sensu objaśniać, czemu wyjechałam z Polski, czyli ówczesnego PRL-u.

Aktualizacja: 29.12.2018 06:38 Publikacja: 28.12.2018 17:00

Irena Lasota: Happy New Year, Madame Ambassador

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Komunizm, Gomułka, studenci, represje, więzienie – było to zbyt trudne do wytłumaczenia. Opisał to wspaniale Stanisław Barańczak w wierszu o Cynthii Kamińskiej ze Springfield Illinois, która przyjechała do Polski i pyta „But why?".

Cynthia Kaminsky, wystające zęby, nieopanowany

chichot,

nieustające zdumienie:

jak ludzie tutaj mogą to wszystko wytrzymać?

czemu nikt tego nie zdemaskuje w gazetach?

Tłumaczymy długo i mozolnie,

a ona znowu:

to po co w ogóle ludzie kupują te gazety?

(...) i zdawałoby się, że już wszystko rozumie,

ale nagle:

A dlaczego tu wszyscy tacy źli i smutni?

czemu nikt się nie śmieje, gdy idzie ulicą?

przecież za parę dni Christmas!

Więc gdy chciałam zbyć pytania o powód wyjazdu z Polski, wymyślałam różne odpowiedzi, z których „bo tam nie wolno nosić niebieskiego z zielonym" była najprostsza. Pytający albo rozumiał ten brak wolności, albo myślał, że jestem wariatką. A Polska lat 60. była bardzo rygorystyczna. Komuniści robili swoje, a ludzie z jakiegoś powodu dokładali się do tego. Istniały na przykład srogie normy w sprawie kolorów: zielonego w żadnym wypadku nie wolno było nosić z niebieskim, a czarny z brązowym oznaczał już anatemę. Wedle rozpowszechnionej opinii publicznej te kolory się gryzły. Ludzie zwracali uwagę na wiele szczegółów ich niedotyczących i zwracali często uwagę obcym osobom. Moja przyjaciółka Barbara Stanosz wpadła w zachwyt w pierwszym dniu swojego przyjazdu do Nowego Jorku. „Wszyscy chodzą ubrani tak, jak chcą! Nikt nie obraca się za starszą panią w egzotycznym kapeluszu!". Mówiąc trochę patetycznie, obydwie miałyśmy mocno rozwiniętą potrzebę wolności.

W połowie lat 60. zdawałam na UW egzamin u Bogusława Wolniewicza. Skomplikowane „polskie drogi" zaprowadziły tego znawcę Wittgensteina do PZPR w 1955 roku, gdzie pozostał do 1981 roku. Potem przeszedł do Radia Maryja i fascynował się spiskami międzynarodowego żydostwa. Zamiast jednak pytać mnie o Wittgensteina, Wolniewicz rzucił się na mnie z krzykiem-piskiem (taki miał głos), pytając, czy jestem zwolenniczką Sartre'a. Nie wiedziałam, o co chodzi, a on krzykliwie dowodził, że egzystencjaliści nie mają racji. Po jakimś czasie wyjaśnił, że maluję oczy jak Francuzki, które wysiadują w kawiarniach i marnują czas na tych niby-filozofów głupców.

Kabotyńska przeszłość z czasów PRL przypomniała mi się kilka dni temu, gdy przeczytałam napaść, z początku listopada, na sposób ubierania się pani ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher. Co najdziwniejsze, artykuł ukazał się w prasowej flotylli wolności, czyli Agorze SA, choć nie w pancerniku, którym jest „Gazeta Wyborcza", lecz w krążowniku Gazeta.pl. Autorka, prawdziwa arbiter elegantiarum cytująca protokół dyplomatyczny i różnych polskich ekspertów, pisze między innymi: [Mosbacher ] jest jak rajski ptak – cała na czerwono, w botkach na szpilkach i z jaskrawą szminką na ustach; ubiór dyplomatki budzi wątpliwości; maluje kreski na powiekach, a długie paznokcie ma pokryte czerwonym lakierem; czerwona szminka, eyeliner na powiekach i mocno wytuszowane rzęsy nie spotkałyby się z aprobatą eksperta; czerwona szminka noszona w pracy może być uznana za błąd, ponieważ jest bardzo zmysłowa; gdy kobieta jest dorosła, nie powinna już sięgać po klamerki z wszelkimi kokardkami, ponieważ będzie wyglądać infantylnie; długie paznokcie, nawet elegancko pomalowane, mogą być odebrane jako wulgarne; jak kolczyki, to nie broszka, jak naszyjnik, to nie broszka; jeden pierścionek powinien wystarczyć; brak rajstop; wśród ulubionych modeli Mosbacher znajdują się szpilki na platformie, model peep-toe i sling back, co w wypadku stroju formalnego dziennego jest błędem; kilka kolejnych aspektów stylizacji Georgette Mosbacher: kolory, seksowny krój, ekstrawaganckie dodatki.

Na koniec autorka – jak najbardziej w stylu rodziny „GW" – stwierdza, że artykuł ten „nie jest oceną Mosbacher". A niby czym – neutralnym opisem? Pochwałą? I dodaje: „Ja ambasador odpuszczam". Co za ulga!

Ambasador USA reprezentuje styl akceptowany w USA. A co z polskimi ambasadorami? Na przykład współzałożyciel Agory SA, uznawany przez wielu za międzynarodowego ambasadora Polski, pojawia się prawie zawsze publicznie rozchełstany, nieuczesany i z brudnymi paznokciami.

Happy New Year, Madame Ambassador. Don't ever take products of Agora SA seriously!

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Komunizm, Gomułka, studenci, represje, więzienie – było to zbyt trudne do wytłumaczenia. Opisał to wspaniale Stanisław Barańczak w wierszu o Cynthii Kamińskiej ze Springfield Illinois, która przyjechała do Polski i pyta „But why?".

Cynthia Kaminsky, wystające zęby, nieopanowany

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów