Randkowanie w internecie: Zdjęcie w Lewo, Zdjęcie w Prawo

Anna z internetowym randkowaniem już skończyła, bo – jak mówi – i tak nie dostawała zbyt wielu poważnych propozycji od mężczyzn, którzy szukali dziewczyny na dłużej niż jedną noc.

Aktualizacja: 24.10.2015 12:36 Publikacja: 23.10.2015 02:00

Randkowanie w internecie: Zdjęcie w Lewo, Zdjęcie w Prawo

Foto: Forum

Dajemy Ci profesjonalne wsparcie w poszukiwaniu stałego partnera życiowego i stworzeniu satysfakcjonującego związku" – zachęcają na stronie internetowej Magda i Adam Grzesiak z biura matrymonialnego Czandra. W zamieszczonym filmie przekonują, że u nich co prawda trudno znaleźć księcia z bajki, ale za to można spotkać fajnego człowieka. „Będziecie mogli sprawdzić, czy chcecie razem być, czy chcecie budować swoją bliską relację, czy chcecie budować związek" – przekonuje Magda Grzesiak.

Wszystko odbywa się w realu, biuro trzeba odwiedzić, porozmawiać z właścicielami, którzy będą proponować spotkania z konkretnymi osobami. Z bazy danych można wybrać odpowiadającego nam singla, z którym zostaniemy umówieni. Właściciele Czandry w reklamowym filmie zapewniają, że znają swoich klientów i dlatego potrafią znaleźć im interesującą osobę. W biznesie mają 30 lat doświadczenia, tyle też czasu są małżeństwem. Chwalą się, że skojarzyli 16 tysięcy par. Ich usługi poleca sama Katarzyna Grochola, która zanim została pisarką, pracowała w Czandrze jako konsultantka.

Zamknięte na głucho

Samotnych, którzy chcieliby poszukać drugiej połówki w tego typu miejscu, musimy jednak zmartwić. Tradycyjne biura matrymonialne znikają jedno po drugim. Pozostają po nich wpisy w katalogach firm czy strony internetowe. W Warszawie nie skorzystamy już z usług Czandry. „Ten numer nie istnieje" – słyszymy w słuchawce, dzwoniąc na numery podane na stronie internetowej. Na ulicy Żurawiej, gdzie mieściło się biuro, nie ma po nim nawet tabliczki. Dzwonienie dzwonkiem też nie daje rezultatu. Zamknięte na głucho.

Podobnie z biurem Syrenka, które w stolicy powstało w 1956 r. – Nie ma go tu już od jakiś czterech lat – informuje starszy pan, którego spotykamy w kamienicy przy ulicy Elektoralnej, gdzie przez wiele lat kojarzono pary.

W XXI wieku swatów i swatki zastąpiły portale randkowe. Z danych Megapanel PBI/Gemius wynika, że już przeszło 3,5 mln Polaków korzysta z portali randkowych – w języku branży uprawiają dating (od angielskiego „date", czyli randka). Z takich serwisów korzysta mniej więcej tyle samo kobiet, ile mężczyzn. Ci ostatni niechętnie jednak się do tego przyznają. Trudno znaleźć pana, który opowie o swoich doświadczeniach związanych z poszukiwaniem kobiety w sieci – nawet gdy obiecujemy, że nazwisko pozostanie tylko do wiadomości redakcji.

Internetowi randkowicze do wyboru mają kilkadziesiąt serwisów. Dla młodzieży i dla starszych, dla singli „z aspiracjami", dla ludzi o konkretnym systemie wartości. Szukamy drugiej osoby, nie tylko przeglądając na ekranie komputera profile i zdjęcia innych użytkowników. Coraz chętniej robimy to w drodze do szkoły i pracy, na służbowym spotkaniu i w kolejce do kasy, dlatego portale randkowe rozwijają aplikacje mobilne. – W Polsce sukcesywnie przybywa osób korzystających z portali randkowych. U nas od początku istnienia serwisu konta założyło mniej więcej siedem milionów użytkowników – mówi Katarzyna Łuczak reprezentująca serwisy Sympatia.pl oraz SympatiaPlus.pl należące do Grupy Onet-RASP. – W dodatku dating przenosi się z komputerów na telefony. Z miesiąca na miesiąc przybywa użytkowników, którzy randkują w naszej mobilnej aplikacji. W ciągu zaledwie sześciu miesięcy ich liczba wzrosła o 200 proc. – dodaje Łuczak.

Większość serwisów dla poszukujących przekonuje potencjalnych użytkowników zdjęciami szczęśliwych par. Mają specjalne zakładki w rodzaju: „poznali się u nas", gdzie skojarzone pary zamieszczają swoje historie. Przekonują, że właśnie u nich można poznać kogoś, z kim zostanie się na dłużej, a może i na zawsze.

Tylko czy internetowe randkowanie to rzeczywiście szansa na znalezienie partnera lub przyszłego małżonka?

Seks, przygoda, romans

32-letnia Magda z Warszawy ponad rok temu rozstała się ze swoim chłopakiem. Choć jest śliczną dziewczyną z burzą blond loków, samodzielną i niezależną finansowo, wciąż nie może ułożyć sobie życia z kimś nowym. A nie jest typem samotnicy. Ma grupę przyjaciół, z którą podróżuje, bawi się, ale ciągle nie poznała kogoś, z kim chciałaby spędzić życie. W końcu postanowiła spróbować szczęścia w internecie. – Wydaje mi się, że w Polsce faceci nie są aż tak odważni, żeby podchodzić do kobiet na ulicy, a takie portale trochę ich ośmielają. Życie przyspieszyło, mamy mniej czasu na spotkania towarzyskie, na poznawanie nowych ludzi – tłumaczy.

Założyła konto na portalu e-Darling. Najpierw jednak korzystała z popularnej wśród singli aplikacji Tinder. Nazwa pochodzi z języka angielskiego, oznacza podpałkę, bo Tinder ma być pierwszym krokiem do wielu nowych relacji. Nie trzeba czytać zawartości profilu, bo w Tinderze chodzi o zdjęcia, a raczej o atrakcyjność fizyczną użytkowników. Do obejrzenia dostajemy setki zdjęć. Jeśli ktoś nam się podoba, na ekranie telefonu przesuwamy zdjęcie w prawo, jeśli nie jesteśmy zainteresowani nawiązaniem kontaktu – w lewo. Jeżeli osoba, która wzbudziła nasze zainteresowanie, uzna, że my również jesteśmy dla niej atrakcyjni, wówczas na ekranie pojawia się radosny komunikat „It's a Match!". Oznacza to, że możemy rozpocząć nawiązywanie znajomości z osobą, z którą zostaliśmy sparowani – zaczepić ją, wysłać wiadomość, a z czasem zaproponować spotkanie.

– Za pośrednictwem Tindera spotkałam kilku fajnych facetów – wykształconych, na poziomie, robiących w życiu ciekawe rzeczy. Niestety, zazwyczaj kończyło się na jednej (nieskonsumowanej) randce. Z jednym spotykałam się dłużej, ale też nic z tego nie wyszło. Dwóch zostało moimi kumplami – wylicza Magda. I zaznacza, że sporo osób traktuje Tindera jako kolejną rozrywkę w telefonie – taką samą jak gry. Wielu jej znajomych ma konto na Tinderze. – Większość nawet nie czyta tego, co osoba, której fotografię obserwują, napisała o sobie. Po prostu oglądają zdjęcia, przesuwając je raz w lewo, raz w prawo – opowiada Magda. Z jej doświadczeń wynika też, że wielu mężczyzn, gdy zostaną dobrani z kimś w parę, nie nawiązują żadnego kontaktu. – Czasami to ja zagaduję, ale rozmowa na czacie się nie klei. Zastanawiam się wtedy, kto jest po drugiej stronie: kolekcjoner, żonaty, zajęty? Nieliczni chcą się spotkać w realu. Nie brakuje takich, którzy od razu proponują seks. Na początku im nie odpisywałam, ale teraz pytam, czy może chociaż na piwo albo na spacer do parku by nie poszli. Nie czują ironii. Zazwyczaj od razu rezygnują z czatowania. Domyślam się, że wówczas przechodzą do kolejnej dziewczyny, z którą zostali sparowani, i próbują do skutku – ocenia Magda.

Ale nie traci nadziei. Teraz koresponduje z mężczyznami na e-Darling. Jak mówi, nawet jeśli dotąd nie spotkała tego odpowiedniego, to mimo wszystko poznała wiele ciekawych osób. – Dramaturga, z którym pogadałam o teatrze, czy specjalistę w dziedzinie jogi – wylicza.

Katarzyna, 40-latka z Wrocławia, bizneswoman, prezes własnej dobrze prosperującej firmy, też zauważyła, że dla wielu osób portale randkowe to tylko zabawa. Sama za sprawą koleżanki trafiła na portal Sympatia.pl. Zachęciła ją opowieść o znajomej, która spotkała tam miłość swojego życia i od kilku lat żyje w udanym małżeństwie.

– Postanowiłam sprawdzić, jak wygląda takie „szukanie miłości". Zalogowałam się, utworzyłam profil i zaczęłam poszukiwania mężczyzn z mojego miasta i okolic. Już po wstępnym przejrzeniu profili zorientowałam się, że znakomita większość panów nie traktuje szukania kobiety przez portal poważnie. Informacje w profilach są niepełne, lakoniczne, nierzadko stanowią wyraz głupoty ich autorów. Niewiele sprawiało wrażenie pisanych serio. Pierwszego dnia nie znalazłam żadnego profilu, który zachęciłby mnie do wysłania wiadomości. Odebrałam ich natomiast przynajmniej kilkanaście i tak było każdego następnego dnia. Zdecydowana większość to były jedno-, najwyżej dwuzdaniowe zaczepki, które nie zachęcały do odpowiedzi. Zdarzały się komplementy wypisywane na podstawie zdjęcia, ale dostałam też niemoralne propozycje – opowiada.

28-letnia Joanna z Krakowa spotkała się z kilkoma mężczyznami poznanymi za pośrednictwem Tindera. – Większość z nich była zawiedziona, że nie chodzi mi o seks, przygodę, romans – wspomina. – Oprócz faceta, dla którego oczywiste było, że na pierwszej randce pójdziemy do łóżka, miałam do czynienia z całym wachlarzem „współczesnych dżentelmenów": jeden próbował zaimponować mi pieniędzmi, inni swoją pozycją i wiedzą – mówi.

Dr Anna Siudem, psycholog społeczny z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, zwraca uwagę, że niepoważne podejście do internetowego randkowania niekiedy prowokują same portale. Wymyślając coraz prostsze formy komunikowania (choćby wyłącznie na podstawie zdjęć), zachęcają do jak najbardziej powierzchownych relacji.

Zaadoptuj faceta

Od 2013 r. w polskim internecie działa portal ZaadoptujFaceta.pl. To polska wersja francuskiego portalu AdopteUnMec.com, który nad Sekwaną zdobył niemałą popularność. Chwali się dziesiątkami milionów euro miesięcznego obrotu i tysiącami nowych użytkowników każdego dnia. „AdopteUnMec.com to pierwszy serwis randkowy, w którym tradycyjne role zostały odwrócone – władza należy do kobiet. Pod względem kulturowym to prawdziwa innowacja – w tradycyjnych kulturach w dziedzinie uwodzenia kobiety często odgrywały rolę pasywną. Tutaj są najważniejsze – to one wybierają mężczyzn, którzy mogą z nimi rozmawiać! Wszystko odbywa się w modnym i eleganckim otoczeniu, z dużą dawką poczucia humoru" – tłumaczą twórcy serwisu.

Portal ZaadoptujFaceta.pl ma 10 mln użytkowników we wszystkich krajach, w których działa. Najwięcej jest ich oczywiście we Francji, ale na kolejnych miejscach jest Polska i Argentyna. – Liczba osób korzystających z serwisu w Polsce wciąż rośnie. Co więcej, proporcja mężczyzn i kobiet wynosi po 50 proc., w przeciwieństwie do większości portali randkowych, na których około 7/10 użytkowników to mężczyźni, którzy zasypują kobiety niechcianymi wiadomościami – mówi Clara Bizien odpowiedzialna za międzynarodowy rozwój ZaadoptujFaceta.pl.

Panie na portalu mają przebierać w mężczyznach jak w produktach ze sklepowych półek. Wybranego faceta wkłada się do koszyka. A ze strony głównej jest się bombardowanym kolejnymi komunikatami. „Nowa dostawa wytatuowanych", „Produkt importowany. Francja elegancja", „Kucharze schodzą jak świeże bułeczki", „Miśki. Specjalna promocja dużych miękkich przytulanek", „Pan złota rączka dostarczony z instrukcją obsługi".

Twórcy serwisu informują, że sklep jest czynny 24/7, dostawa jest ekspresowa, umieszczać facetów w koszyku można bez ograniczeń, codziennie są jakieś nowości, a darmowa rejestracja trwa tylko minutę.

– Nie da się zbudować relacji z drugim człowiekiem, jeśli od samego początku traktuje się go przedmiotowo, a do tego sprowadza się stylistyka tego portalu. Traktowanie ludzi jak rzeczy jest bardzo niebezpieczne – ostrzega dr Siudem.

Clara Bizien broni się, mówiąc, że słowo „produkt" odnoszące się do mężczyzn powinno być traktowane z przymrużeniem oka. – Nie uważamy, że facet to rzecz. Użyliśmy tego sformułowania po to, żeby w humorystyczny sposób pokazać społeczeństwo konsumpcyjne, w którym żyjemy, i pomniejszyć znaczenie tego, że ktoś korzysta z aplikacji randkowej. Jeszcze kilka lat temu ludzie wstydzili się przyznać do korzystania z portali randkowych, bo były nudne i niemodne. My dodaliśmy humor i zabawę, dlatego odmieniliśmy rynek i staliśmy się fenomenem społecznym we Francji – chwali się.

Parada oszustów

Anny, 32-latki z Warszawy, absolwentki polonistyki pracującej w jednym z dużych wydawnictw, propozycje seksu na dzień dobry nie dziwią. W internetowym randkowaniu ma spore doświadczenie. Miała konto na Sympatii.pl, na Przeznaczonych.pl, na e-Darling, Dopasowani.pl. – Wszystkich portali nawet nie pamiętam – przyznaje. – Samo założenie konta zajmuje mnóstwo czasu. Trzeba odpowiedzieć na dziesiątki pytań: lubisz kino czy teatr, kawę czy herbatę, kuchnię włoską czy chińszczyznę, gustujesz w kobietach czy mężczyznach, a może jesteś biseksualna. Potem każdego dnia dostaje się nawet ze 20 wiadomości. Połowa od obcokrajowców – Afrykanów lub Arabów – o treści „be my wife" (zostań moją żoną). Propozycje w stylu: „interesuje cię niezobowiązujący seks" nie należą do rzadkości. Dostawałam też takie powitalne wiadomości: „Cześć Maleńka. Mogę być u ciebie za 5 minut" – opowiada Anna, zaciągając się papierosem.

Dr Siudem zwraca uwagę, że internetowa anonimowość daje złudne poczucie braku odpowiedzialności za to, co się pisze. – Wiele osób, logując się na portalu, zachowuje się w taki sposób, w jaki nie zachowałoby się nigdy, rozmawiając z kimś twarzą w twarz. Stąd biorą się niewybredne komentarze, propozycje niezobowiązującego seksu kierowane do nieznajomych. Internet rzeczywiście potrafi ujawnić najgorsze oblicze człowieka – twierdzi Anna Siudem. – Do tego dochodzi fakt, że w naszym społeczeństwie całkowicie zmieniło się podejście do sfery seksualności. Kiedyś ograniczała się ona do rodziny, małżeństwa, zacisza domowego. Dziś jest sprawą niemal publiczną – podkreśla. I dodaje, że młodzi ludzie są narcystyczni, nastawieni na przyjemne życie, a nie odpowiedzialność i obowiązki. – To dlatego tacy ludzie nawet portale przeznaczone do znalezienia stałego partnera traktują jako rozrywkę, zabawę bez konsekwencji.

A serwisy randkowe nie weryfikują intencji użytkowników. – Sympatia.pl nie rości sobie prawa do cenzurowania zachowań towarzyskich, pewne decyzje pozostawiając ich sumieniu. Poza tym weryfikacja deklarowanych intencji jest zwyczajnie niemożliwa – przyznaje Katarzyna Łuczak, ale zaznacza, że inaczej sprawa ma się z oszustami, którzy bazując na emocjach użytkowników, próbują np. wyłudzić od nich znaczne sumy pieniędzy. A takie przypadki też się zdarzają. – Wtedy podejmujemy konkretne działania: od blokady konta takiego użytkownika przez współpracę z organami ścigania w celu ujęcia sprawcy po prowadzenie szeroko zakrojonych akcji edukacyjnych, na przykład takich, jak zrealizowana latem „Randkuj bez haczyka". Podpowiadaliśmy, jak bezpiecznie korzystać z serwisów randkowych.

Jakub Stoszek, jeden z twórców filmu dokumentalnego „Samotność.pl" pokazującego historie starszych pań przytłoczonych życiem w pojedynkę i szukających w internecie bratniej duszy, twierdzi, że na portalach randkowych aż roi się od oszustów. – Sprytnie próbują wykorzystać naiwność starszych ludzi. Podają się za mieszkańców innych krajów lub polskich żołnierzy przebywających na misjach. Jak to opisywała nasza bohaterka, „zakochują się od razu", a potem błyskawicznie starają się wyłudzić pieniądze – opowiada Stoszek. I dodaje: – Z doświadczeń bohaterek, z którymi odbyliśmy czasem kilkugodzinne rozmowy, wynika, że każda zetknęła się z kimś, kto chciał je wykorzystać.

Dla cudzołożników

Anna z internetowym randkowaniem już skończyła. Zamknęła profile na wszystkich portalach, bo – jak mówi – i tak nie dostawała zbyt wielu poważnych propozycji od mężczyzn, którzy szukali dziewczyny na dłużej niż na jedną noc. Zaznacza, że logowała się na zupełnie normalnych portalach z założenia przeznaczonych dla tych, którzy poszukują drugiej połowy albo chociaż przyjaźni na dłuższą metę. – Są przecież specjalne serwisy dla osób, które szukają partnera na jedną czy dwie noce, a potem na profilu oceniają, jaki jest w łóżku, zamieszczają nagie zdjęcia. O dziwo takie serwisy znajdują użytkowników. Znam nawet dwie dziewczyny, które w ten sposób umówiły się na seks z kimś zupełnie nieznajomym – mówi.

W rodzimym internecie portali randkowych w wersji „hard" jest zatrzęsienie. Flirtrandki.pl nie pozostawia wątpliwości. „Znajdź seksowną randkę" – czytamy na stronie okraszonej prowokującymi zdjęciami. W wyszukiwarce trzeba zaznaczyć, czy szuka się „prawdziwego seksu, seksu grupowego, wymiany zdjęć, stosunku, romansu, aktora, kochanka/kochanki". Portal chwali się, że ma ponad ćwierć miliona użytkowników.

Z kolei S-klub.pl zachęcający hasłem „Twoje źródło erotycznych fantazji" za target obrał znudzonych małżonków. „Do Twojego związku, partnerstwa czy małżeństwa wkradła się nuda? Chcesz wypróbować czegoś innego? Potrzebujesz urozmaicenia? Albo kręci Cię niezobowiązujący seks? Chcesz gorącej zdrady i romansu... Chcesz romansować i randkować bez końca, bez opamiętania, ale jednak dyskretnie... Co powiedziałbyś na darmową randkę i szalony romans w weekend lub wtedy, gdy najdzie Cię ochota? Na S-klub umówisz się za darmo na randki z seksownymi kobietami i mężczyznami i zafundujesz sobie dreszczyk emocji na jednej z internetowych randek. Wśród naszej gorącej i otwartej społeczności erotycznej znajdziesz również bardziej wyrafinowane kobiety i mężczyzn. Oni bardzo chętnie przystaną na propozycje dyskretnej zdrady..." – zachęca portal.

Strona Victoriamilan.pl także chce przyciągać potencjalnych cudzołożników. Przekonuje hasłem: „Uwolnij pasję. Znajdź romans". Każdy niemal tego typu portal obiecuje dyskrecję, ale bywa z tym różnie. W sierpniu hakerzy włamali się do serwisu AshleyMadison.com dla niewiernych małżonków reklamującego się sloganem: „Życie jest krótkie. Zafunduj sobie romans". Do internetu wyciekło 10 gigabajtów danych. Wśród tysięcy ujawnionych adresów użytkowników (także z Polski) są te należące do pracowników dużych firm i prestiżowych uniwersytetów ze Stanów Zjednoczonych i Europy. Media doszukały się nawet e-maila tblair@labour.gov.uk. Czyżby klientem serwisu był były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair? Wyciek danych nie spowodował jednak odpływu klientów. Przeciwnie, AshleyMadison.com jeszcze zyskał na popularności.

Dla dr Siudem serwisy, w których można wyklikać partnera czy partnerkę na jednorazowy seks, to nie żadne randkowanie, ale zwyczajna prostytucja, tylko inaczej zdefiniowana. – To zjawisko jest źle postrzegane społecznie, więc ludzie i firmy czerpiące z tego zyski próbują je podać w bardziej przyjaznej formie, dlatego działają pod płaszczykiem portalu randkowego – uważa.

Igła w stogu siana

Dla Joanny z Krakowa przygoda z Tinderem skończyła się szczęśliwie. Po wielu nieudanych spotkaniach i niepoważnych propozycjach w końcu przesunęła w prawo odpowiednie zdjęcie. Już nie jest singielką. – W internetowej loterii wygrałam najwyższą nagrodę – mówi.

Katarzyna, 40-letnia bizneswoman: – Czy portale są dobrym miejscem do szukania miłości? Myślę, że nie. To jak szukanie igły w stogu siana. Prawdopodobieństwo jest nikłe. Jednak wiedząc, że są tacy, którzy tam właśnie znaleźli swoje połówki, trzeba pamiętać, iż dopóki igła w tym sianie leży, dopóty można ją znaleźć.

Anna na razie nie będzie zakładać nowych profili. – Może innym udało się kogoś interesującego spotkać, ale mnie nie. Nawet gdy po odsianiu głupich i bezczelnych wiadomości znajdzie się kogoś, z kimś się ciekawie koresponduje, na osobistym spotkaniu okazuje się, że to pomyłka. Internet wszystko zniesie, więc ludzie często przedstawiają się innymi, niż są w rzeczywistości – żali się.

Dr Siudem przyznaje jednak, że dla osób zapracowanych, mających trudności z nawiązywaniem kontaktów z innymi, portale internetowe pozostaną głównym sposobem na poznanie kogoś. – Biura matrymonialne raczej już nie wrócą. Szukanie partnera czy partnerki trwało tam długo, wymagało zaangażowania, poświęcenia ujawnienia swojej tożsamości. Dziś chcemy mieć wszystko szybko – mówi psycholog z UMCS. Przewiduje, że w polskim internecie jest miejsce jeszcze dla wielu serwisów randkowych. – Pojawi się więcej specjalistycznych serwisów przeznaczonych dla konkretnej grupy – także tych, które pokazują tę ciemną stronę internetu – ostrzega.

—współpraca Agnieszka Niewińska

Dajemy Ci profesjonalne wsparcie w poszukiwaniu stałego partnera życiowego i stworzeniu satysfakcjonującego związku" – zachęcają na stronie internetowej Magda i Adam Grzesiak z biura matrymonialnego Czandra. W zamieszczonym filmie przekonują, że u nich co prawda trudno znaleźć księcia z bajki, ale za to można spotkać fajnego człowieka. „Będziecie mogli sprawdzić, czy chcecie razem być, czy chcecie budować swoją bliską relację, czy chcecie budować związek" – przekonuje Magda Grzesiak.

Wszystko odbywa się w realu, biuro trzeba odwiedzić, porozmawiać z właścicielami, którzy będą proponować spotkania z konkretnymi osobami. Z bazy danych można wybrać odpowiadającego nam singla, z którym zostaniemy umówieni. Właściciele Czandry w reklamowym filmie zapewniają, że znają swoich klientów i dlatego potrafią znaleźć im interesującą osobę. W biznesie mają 30 lat doświadczenia, tyle też czasu są małżeństwem. Chwalą się, że skojarzyli 16 tysięcy par. Ich usługi poleca sama Katarzyna Grochola, która zanim została pisarką, pracowała w Czandrze jako konsultantka.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów