Joanna Szczepkowska o festiwalu języka polskiego w Szczebrzeszynie

Na festiwalu w Szczebrzeszynie nazwanym „Stolica języka polskiego" jeden z artystów powiedział na koniec występu: „Życzę wszystkim prawdziwie szczebrzeszyńskiego festiwalu".

Aktualizacja: 12.08.2016 16:40 Publikacja: 11.08.2016 16:07

Joanna Szczepkowska o festiwalu języka polskiego w Szczebrzeszynie

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Zabrzmiało to bardzo buntowniczo, zwłaszcza że festiwal robiony jest siłami warszawskimi, a szczebrzeszynianie tylko pomagają jak mogą.

Podlasie jest przepiękne. Oczywiście, tak można powiedzieć o każdym regionie. Urok Podlasia ma jednak to do siebie, że jest jakiś poboczny, jakby za miedzą, i nie spotkasz tu straganów z plastikowymi potworkami ani samochodzików, które warczą i trzęsą się za dwa złote. Podlasie jest niebogate, a zatem skromne i prawdziwe. W wąwozach niedaleko Szczebrzeszyna można zobaczyć skrzyp zimowy – jedną z najstarszych roślin na świecie. Wygląda trochę tak, jakby była ukrywającą się arystokracją zwykłej trawy. Wysoka, wyprostowana, jędrna, rośnie tu od prawieków, a jej ciemna zieleń odporna na pory roku przebija się przez największe śniegi. Obfity skrzyp zimowy rośnie regularnie i prosto, więc kiedy się zmruży oczy, wygląda to tak, jakby malarzowi przeszkadzał romantyczny chaos wąwozów i postanowił skontrować go mnóstwem prostych kresek.

Wjeżdżając z powrotem na pola, zostawiamy tę prastarą roślinę we wspomnieniach, bo nie ma jej nawet w opisach flory Podlasia. Może dobrze. Urok tego miejsca to przecież właśnie coś poza naszą cywilizacją, poza blaskiem i sławą. No, właśnie.

Zostałam zaproszona do Szczebrzeszyna na festiwal polskiego słowa pod hasłem „Szczebrzeszyn stolicą mowy polskiej". Pojechałam prowadzić warsztaty z dziećmi na temat polskiej mowy, a materiałem do pracy miały być wiersze Leśmiana, który w tym roku patronował festiwalowi. Kto zna wiersze tego poety, ten zgodzi się ze mną, że niewiele jest wśród nich takich, które nadają się do pracy z dziećmi. Ponieważ jednak w folderze zostałam określona jako „mistrz", więc przygotowałam się rzetelnie, choć nie bez wątpliwości. Ja od lat, do znudzenia walczę z nadużywaniem słowa „mistrz". Tłumaczę, że wyżej od mistrza jest już tylko geniusz. Mistrz to ktoś skupiony na swojej dziedzinie, z mozołem zdobywający kolejne sprawności. W naszych czasach, kiedy wszyscy chwytają się wszystkiego, kiedy wszystkim brakuje na wszystko czasu, mistrza można znaleźć tak rzadko jak skrzyp zimowy. Wielokrotnie rezygnowałam z propozycji, kiedy miałam znaleźć się w gronie ludzi nazywanych mistrzami, mimo że w swojej dziedzinie są oni ledwie na poziomie podstawowym.

Kiedy dojechałam do Szczebrzeszyna, okazało się, ze warszawscy organizatorzy zapomnieli mi powiedzieć o jednym drobiazgu: nie będzie to kilkoro dzieci, lecz dwudziestu kilku dorosłych ze swoim potomstwem. Tłumaczyłam: „Nie jestem na to przygotowana!". Odpowiedziano, że to początki organizacyjne, więc jest trochę bałaganu, ale przecież samo spotkanie z „mistrzem" to przeżycie. Nie mogliśmy się dogadać.

Mistrz nie jest do oglądania. Mistrz jest po to, żeby dać coś ze swojego mistrzostwa. Okazało się też, że moje warsztaty mają także służyć konkursowi „mistrz mowy polskiej". Tak więc w sześć dni miałabym ze zgłoszonych uczynić mistrza. Moje codzienne warsztaty trwały godzinę, potem spotykałam się po kilkanaście minut z młodymi osobami, które startowały na „mistrza". Samo przetłumaczenie leśmianowskich słów na język współczesnego dwudziestolatka wymagałoby kilku seminariów. Samo rozkołysanie w leśmianowskim rytmie, wytłumienie zbędnej interpretacji, dotarcie do indywidualnych wad wymagałoby co najmniej kilku tygodni. A co z dykcją? Co z samogłoskami, które zanikają w mowie przeciętnego nastolatka? Tam, w Szczebrzeszynie, na koniec festiwalu mówiłam ballady Mickiewicza. Żeby ten wieczór się udał, codziennie po kilka razy ćwiczyłam je tak samo jak pianista ćwiczy gamy. Jak wytłumaczyć kandydatom na mistrza, że inaczej się nie da, że w 15 minut można zostać tylko kandydatem na czeladnika? Mistrzostwo potrzebuje czasu i cierpliwości.

Na szczebrzeszyński festiwal zjechało wielu pisarzy, a każdy miał swoją teorię na temat polskiej mowy. Dużo mówiło się o wartości słowa. Pod koniec kilka stremowanych i przejętych nastolatek stało w kolejce do tytułu „mistrza mowy polskiej". A ja myślę tak: niech Podlasie rozwija festiwal, trzymam za to kciuki. Niech jednak będzie taki jak cała kraina. Wartość prawdziwa. Bo w mowie najważniejsze jest jedno: „odpowiednie dać rzeczy słowo".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zabrzmiało to bardzo buntowniczo, zwłaszcza że festiwal robiony jest siłami warszawskimi, a szczebrzeszynianie tylko pomagają jak mogą.

Podlasie jest przepiękne. Oczywiście, tak można powiedzieć o każdym regionie. Urok Podlasia ma jednak to do siebie, że jest jakiś poboczny, jakby za miedzą, i nie spotkasz tu straganów z plastikowymi potworkami ani samochodzików, które warczą i trzęsą się za dwa złote. Podlasie jest niebogate, a zatem skromne i prawdziwe. W wąwozach niedaleko Szczebrzeszyna można zobaczyć skrzyp zimowy – jedną z najstarszych roślin na świecie. Wygląda trochę tak, jakby była ukrywającą się arystokracją zwykłej trawy. Wysoka, wyprostowana, jędrna, rośnie tu od prawieków, a jej ciemna zieleń odporna na pory roku przebija się przez największe śniegi. Obfity skrzyp zimowy rośnie regularnie i prosto, więc kiedy się zmruży oczy, wygląda to tak, jakby malarzowi przeszkadzał romantyczny chaos wąwozów i postanowił skontrować go mnóstwem prostych kresek.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma