Uwięzieni przez pandemię. #zostańwdomu i jakoś sobie radź

Krzysiek odwołał planowaną wyprawę na Elbrus, najwyższy szczyt Europy. Agnieszka uwielbia pływać, ale na razie wiosłuje „na sucho" w domu. Piotr przestawił swoją kawiarnię na dostawy online, co pomogło mu zrzucić parę kilo dzięki codziennej jeździe na rowerze. A ty co robisz, żeby nie oszaleć?

Publikacja: 10.04.2020 10:00

Piotr zaczął dowozić klientom kawę rowerem. Schudł już kilka kilogramów. – Nazwę kawiarni trzeba będ

Piotr zaczął dowozić klientom kawę rowerem. Schudł już kilka kilogramów. – Nazwę kawiarni trzeba będzie zmienić z Fat White na Fit White – żartuje

Foto: Krzysztof Szlęzak

Narzeczony „robi w eventach", od miesiąca nie przepracował ani godziny, więc to głównie na jego głowę spadło gotowanie, sprzątanie i opieka nad psami. Nowa sytuacja odbiła się najbardziej na jego wyglądzie: o ile brodę potrafi okiełznać sobie sam, o tyle z bujną czupryną musiał się, chcąc nie chcąc, na pewien czas pożegnać. Wspólnymi siłami w domowej łazience ogoliliśmy go na zero.

Ja pracuję, ale jakaś dziwna ta praca. Wywiady przeprowadzam telefonicznie, nie przywykłam do tego, dotychczas jeździłam po całej Polsce, żeby tylko komuś uścisnąć dłoń, usiąść w kawiarni, spojrzeć w oczy, pogadać spokojnie. Siłownię i aerobik w klubie fitness zastępują ćwiczenia na karimacie, gorzej z basenem, trudno znaleźć tu jakąś alternatywę, z tęsknoty pływam jedynie w snach. Na dobrowolnej kwarantannie czytamy książki, staramy nauczyć się czegoś nowego (zamówiliśmy na przykład podręcznik do chińskiego), wykupiliśmy pakiet filmów online. I tak się jakoś żyje. A jak żyją inni? Czego im brakuje najbardziej? Czy boją się o przyszłość i jak sobie z tym strachem radzą?

Konsumpcja wyrobów czekoladopodobnych

Krzysiek w wolnych chwilach dłubał zwykle przy samochodzie, biegał z psem, zdobywał górskie szczyty. – Byłem stałym bywalcem ścianki wspinaczkowej i siłowni, na kilka dni przed ogłoszeniem epidemii kupiłem karnet na basen. Wykorzystałem trzy wejścia, później został zamknięty do odwołania – opowiada. Póki co radzi więc sobie, jak może. – Wymyślam nowe zastosowanie mebli, do treningu przedramion wykorzystać można kawałek większej gałęzi, sznurek i baniak z wodą. Ale nie jestem przecież sportowcem zawodowym, podchodzę do tego raczej hobbystycznie i na lekko, sport to dla mnie miło spędzony czas. Pewnie dlatego łatwiej mi znaleźć substytuty dotychczasowych aktywności niż osobie, która ma skrzętnie rozpisany plan treningowy.

Nieco gorzej z pielęgnacją urody. – Patrząc w kalendarz – oraz w lustro – stwierdzam, że ominęły mnie już dwie wizyty u fryzjera. Zakaz świadczenia takich usług pojawił się dopiero kilka dni temu, ale już wcześniej uznałem, że spełnianie tego typu zachcianek jest teraz nie na miejscu. Nie wyobrażam sobie przedkładać swojego poczucia komfortu estetycznego ponad zdrowie czy życie innych. A niekorzystanie z takich usług przez dwa miesiące to nie jest koniec świata – uważa.

Ewa też zdecydowała się zrezygnować z kosmetyczki i fryzjerki. Jeszcze na początku marca wybrała się do zaufanego salonu „na brwi i rzęsy", później jednak odwołała kolejne wizyty. – Mam w domu dziecko, moi rodzice są już starsi, podobnie jak teściowie. Nie będę ryzykowała, wszystko da się przejść. Trudno, będę siedziała z odrostami, póki sytuacja nie wróci do normy – śmieje się. I zauważa, że z jednej strony „wiele kobiet jest uzależnionych od zabiegów pielęgnacyjnych". Z drugiej, nagle okazuje się, że „wszystkie zdejmują rzęsy, paznokcie, farbują się same w domu". – Akurat skończyła mi się większość kosmetyków, ale nie narzekam. Mniej wychodzę z domu, to i mniej się maluję. Mogłabym zamówić je przez internet, tylko szkoda mi kurierów. Dobrze, że mogą zarabiać, ale jednocześnie wiem, że są koszmarnie przepracowani.

Zazwyczaj sporo czasu Ewa i jej mąż spędzali na mieście – w kinach i knajpach. Obecna sytuacja odbija się jednak nie tylko na ich życiu prywatnym, ale też tym zawodowym. Jej mąż większość spotkań biznesowych załatwiał dotychczas w restauracjach. – Teraz nie ma takiej możliwości, a niektórych naprawdę nie da się przełożyć czy odwołać, zdarzyło mu się więc spotkać z kontrahentem na stacji benzynowej – śmieje się Ewa.

Zmieniło się też życie Patryka i Magdy, jego narzeczonej. – Nasz dotychczasowy czas wolny, ale również zawodowy, w znacznym stopniu układany był pod wydarzenia kulturalne. Rok 2020 zapowiadał się rekordowo, nasze kalendarze wręcz kipiały od zaznaczonych na czerwono terminów – wyjaśnia. Tylko w kwietniu mieli zaplanowanych 11 koncertów, w większości poza Poznaniem, gdzie mieszkają, rzutem na taśmę jeszcze w marcu udało im się zaliczyć dwie wyjazdowe imprezy w Berlinie i Warszawie. Do tego seanse kinowe (na dużym ekranie starają się oglądać sześć–osiem filmów w miesiącu), festiwale, pokazy specjalne. – Repertuar naszych dwóch ulubionych kin zazwyczaj mamy opracowany na tydzień do przodu, regularnie odwiedzamy też wystawy i teatry. Do tej pory z lokalnym życiem kulturalnym byliśmy na bieżąco.

Na razie głód kultury zaspokajają na domowej kanapie. – Resztki naszej codzienności i normalności staramy się budować w czterech ścianach. Mamy więcej czasu na redukowanie książkowej „kupki wstydu" i takie zwyczajne wyhamowanie. Streaming koncertów live, biblioteki i wypożyczalnie online notują niebywałe wzrosty popularności – zauważa Patryk. Ale też przyznaje, że z dnia na dzień staje się to coraz bardziej frustrujące. – To dziwne uczucie, gdy telefon w kieszeni wibruje z przypomnieniem o jakimś wydarzeniu, które miało się za chwilę zacząć. Szukamy alternatyw, ale nie ma co ukrywać, że to konsumpcja wyrobów czekoladopodobnych.

– Mam nadzieję, że większość naszych planów na ten rok zostanie przełożona na spokojniejszy czas, a nie odwołana całkowicie – mówi Patryk. To jego nadzieja. Ale jest i strach. – Boję się, że trend obcowania z kulturą w czterech ścianach w niebezpiecznym stopniu zyska na popularności. I że po kryzysie z naszych ulubionych miejsc i rozrywek zostaną tylko zgliszcza i wspomnienia.

Agnieszka jest zapaloną pływaczką, gdy wejdzie do wody, trudno ją z niej wyciągnąć. Aktualnie jednak pływa tylko na sucho. – Bardzo mi tego brakuje, dla mnie jest to najlepszy „odstresowywacz". Na szczęście mam w domu urządzenie do wiosłowania, a to szansa na podtrzymanie kondycji. Właśnie przekroczyłam pół godziny nieprzerwanego treningu, ponad siedem kilometrów za jednym zamachem. A jeszcze kilka tygodni temu wydawało mi się to prawie niewykonalne. Jak wszystko się uspokoi, zobaczymy, czy mój domowy trening przełoży się na możliwości w terenie i czy będę kiedyś w stanie pokonać taki dystans łódką – śmieje się.

Nawet, gdy jej sinusoida nastrojów osiąga najniższe wartości, nie rezygnuje z treningu. – Staram się włączać samodyscyplinę, nie daję sobie prawa do odpuszczania ćwiczeń z prostego powodu: dzięki nim produkują się endorfiny. A te są piekielnie potrzebne. Nawet gdybyśmy mieli skakać na niewidzialnej skakance, a zamiast hantli używać butelek z wodą, warto się zmobilizować, bo endorfiny zapewniają przetrwanie – przekonuje. I jeszcze: – Już nie mówiąc o tym, że jednym ze sposobów radzenia sobie ze stresem jest jedzenie. Kiedy wreszcie wyjdziemy z dresów i piżam, mam zamiar chadzać w tych samych dżinsach, które pasowały na mnie kilka tygodni temu.

To głosy gości, klientów, widzów. Co na to ci, którzy do tej pory dostarczali im rozrywki i adrenaliny, umożliwiali relaks, zadbanie o siebie, a nawet wypicie na spokojnie kawy?

Wiadomo, że nic nie wiadomo

Do kawiarni Fat White przy ulicy Andersa w Warszawie można teraz wpaść tylko między 10 a 12 po szybką kawę przygotowaną na miejscu – na wynos w kubku bądź zmieloną, do zaparzenia w domu. Mimo to jej właściciel, Piotr Głodek, pracuje dwa razy więcej niż dotychczas, a zarabia zaledwie 15 proc. tego co wcześniej. Przez resztę dnia realizują dostawy. Klient składa zamówienie online, ktoś z ekipy dostarcza paczkę na wycieraczkę, telefonicznie powiadamia, że już czeka, a następnie znika. Tak to sobie wykombinowali, żeby przetrwać. Bo i kombinowanie, i przetrwanie jest teraz kluczowe.

Gdy rozmawiamy o tym, jak kawiarnia funkcjonowała wcześniej, przed „zagładą", jak to określa Piotr, wydaje się, że minęły wieki – a przecież to raptem cztery tygodnie. – Dzielimy lokal z barberem, a że u chłopaków nie ma zapisów, funkcjonuje zasada kto pierwszy, ten lepszy, to codziennie przychodziłem do pracy na siódmą i miałem pełne ręce roboty – opowiada Piotr. Kolejną falą napływali rodzice odwożący dzieci do pobliskiej szkoły, pracownicy okolicznych biurowców, po lekcjach same dzieci na herbatę czy kakao, a w międzyczasie morze turystów kursujących między Muzeum Historii Żydów Polskich a Starym Miastem. W połowie marca wszystko się zmieniło. – Nie wiedzieliśmy, czy będzie można funkcjonować, a jeśli tak, to na jakich zasadach – przyznaje Piotr. – Dzięki współpracy z palarnią Coffee & Sons nie muszę tworzyć strony internetowej i systemu sprzedaży online. Gdybym miał działać sam, nie dałbym rady. pociągnąłbym tydzień i zawiesiłbym działalność. Albo w ogóle sprzedał kawiarnię.

Ola jest fizjoterapeutką, rehabilitantką, masażystką. Gdy zwracam się do niej z propozycją rozmowy o tym, jak jej się teraz żyje, odpisuje: „I co ja ci powiem? Że gdyby nie mąż informatyk, to bym żarła gruz?". Działalność zawiesiła oficjalnie już kilka tygodni temu, „jak tylko się to wszystko zaczęło". – Część klientów po prostu przestała się odzywać, część była gotowa spotykać się dalej, mimo tego całego szaleństwa. Ale ja stwierdziłam, że to nie jest atmosfera sprzyjająca jakiejkolwiek pracy – wyjaśnia. Tym bardziej że pracuje w dużej mierze z maluchami, w tym z noworodkami. Pod swoją opieką rehabilitacyjną ma też dzieci ze spektrum autyzmu. – Robię na co dzień zakupy, mam do czynienia z różnymi ludźmi. Rehabilitacja to przecież kontakt bezpośrednio z ciałem, a ja nie byłam w stanie z czystym sumieniem zagwarantować, że niczego ze sobą nie przyniosę. Tak jest po prostu bezpieczniej dla wszystkich.

Ale nie dla domowego budżetu. Zasada jest prosta: nie pracujesz, nie zarabiasz. – Gdyby nie mąż, nie wiem, co bym zrobiła, nie byłoby mnie stać ani na mieszkanie, ani na jedzenie – podkreśla ponownie. Jakby się uparła, mogłaby zacząć prowadzić porady online albo stworzyć stronę internetową czy bloga. – Ale nie chcę stawiać na głowie całej swojej działalności, wywracać wszystkiego do góry nogami, żeby przez dwa–trzy miesiące zarobić pieniądze, które nie są mi niezbędne do przetrwania. Po prostu mniej odłożymy na dom, trudno. Sporo ludzi ma teraz dużo gorszą sytuację.

Ola przyznaje, że tego optymizmu brakuje jej klientom, zwłaszcza rodzicom. – Wielu z nich jest sfrustrowanych i zestresowanych, ich dzieci wymagają opieki i zaangażowania, szczególnie te ze spektrum autyzmu, chorobami autoimmunologicznymi i układu nerwowego. Potrzebne jest im wsparcie, ale zazwyczaj płynie ono ze strony dziadków. A ci, wiadomo, lepiej, żeby zostali w domu i byli bezpieczni. Wypracowują więc sobie jakiś system pracy i opieki nad dziećmi, ale kosztuje ich to bardzo dużo nerwów i energii.

Jak sobie poradzić w czasach epidemii, pytam również Agnieszkę M. Staroń. Konkretnie o to, czy dalej jest trenerem i coachem, czy już może bardziej couchem (czyli „kanapowcem" czekającym na lepsze czasy). – Pracy jest mniej, ale jest. O ile mniej? Zależy jak patrzeć. O połowę, jeśli brać pod uwagę pracę konkretną, już umówioną. O jedną trzecią, jeśli dojdą do skutku projekty, o których aktualnie rozmawiam.

Już wcześniej przygotowywała się do webinarium, czyli seminarium online. Teraz będzie musiała nieco zmodyfikować jego treść. – Program miał dotyczyć zachowania równowagi pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Będę go przekształcać pod kątem utrzymania równowagi w czasie, kiedy ta granica się zatarła. Chcę podpowiedzieć ludziom różne możliwości poukładania tych spraw. A także przypomnieć, że większość z nas ma problem z odnalezieniem się w tej sytuacji. Bo każdy teraz widzi tylko swój własny chaos i myśli, że inni radzą sobie z tym znacznie lepiej. Tymczasem przestawienie się na częstotliwość zawodową w domowych warunkach jest naprawdę bardzo trudne.

Jej samej jest o tyle łatwiej, o ile doświadczenie w pracy wirtualnej zdobywała całymi latami. – Mam klientów, którzy mieszkają w innych miastach, a nawet krajach. Nie tylko Polaków, pracuję również po angielsku. Ale nie ma co ukrywać, wolę spotkania w cztery oczy, bo zwyczajnie lubię ludzi, a praca twarzą w twarz jest troszkę przyjemniejsza niż twarzą w ekran – wyjaśnia.

Gdy w połowie marca został wprowadzony stan zagrożenia epidemicznego, kilku jej klientów zaproponowało: przesuńmy sesję na później, jak się wszystko uciszy, wtedy się spotkamy. Ale odkąd wiadomo, że właściwie nic nie wiadomo, część z nich wróciła z propozycją sesji online. Mimo to Agnieszka przyznaje, że jest w niej dużo niepokoju o przyszłość. – Dzięki temu, że mam mieszkanie zorganizowane tak, żeby praca była oddzielona od życia osobistego, mogę zamknąć drzwi i nie oglądać biurka i komputera w czasie, gdy wypoczywam, mam możliwość odcięcia się od tych obaw.

Maciej Zabojszcz jest dyrektorem zarządzającym dystrybutora Aurora Films, który dostarcza filmy m.in. do kameralnego kina studyjnego Amondo przy ulicy Żurawiej w Warszawie. – W przypadku kin jest to o tyle bolesne, o ile w czasie zamknięcia nie są w stanie wygenerować żadnego przychodu, podeprzeć się jakimikolwiek protezami, jak robią chociażby kawiarnie i restauracje z jedzeniem na wynos – zauważa.

Amondo jest w dość dobrej sytuacji, bo ma niskie koszty funkcjonowania. – Opieramy się na grupie ludzi, którzy utrzymują się z pracy w innych miejscach, kino prowadzą trochę na zasadzie wolontariatu, więc głównym obciążeniem jest czynsz. Z miejskiego lokalu korzystamy na preferencyjnych warunkach, ale to i tak kilka tysięcy złotych miesięcznie – wyjaśnia Maciej Zabojszcz. Wciąż czekają na odpowiedź, czy włodarze Warszawy przychylą się do prośby o tymczasowe obniżenie opłat i tym samym oddalą wizję zamknięcia Amondo. – Problemem wszystkich przedsiębiorstw dotkniętych przez koronawirusa, w tym oczywiście kin, jest to, że nie wiadomo, jak długo będzie to wszystko trwało. Do końca kwietnia? Kino poniesie straty, ale groźby zamknięcia nie będzie. Z każdym kolejnym miesiącem ta czarna wizja będzie natomiast coraz bardziej realna.

Abonamenty na przeczekanie

Patryk dostał już zwrot biletów za część odwołanych imprez. Część organizatorów podała nowe terminy, zaznaczając, że bilety zachowują ważność, inni zapowiedzieli ich przeniesienie, ale nie podali konkretnej daty. – Wszyscy proszą o zachowanie biletów, bo sytuacja branży eventowej jest dramatyczna. Zostawiliśmy więc wszystkie wejściówki, licząc na to, że imprezy odbędą się w późniejszym terminie. Jakoś przeżyjemy bez tych środków, a masowe domaganie się tych pieniędzy teraz może oznaczać koniec kilku firm – uważa. Z tego też powodu postanowili wesprzeć ulubioną fryzjerkę. – Prowadzi jednoosobową działalność i nie ma lekko. Tak czy siak będziemy korzystać z jej usług, więc wykupiliśmy roczny abonament. Nam w perspektywie czasu nie robi to żadnej różnicy, a takim mikroprzedsiębiorcom może uratować biznes.

Kawiarni Piotra z pomocą przyszli sami klienci. – Jeden z nich jeździ w ekipie rowerowej, która przed kwarantanną spotykała się codziennie, robili dziesiątki, jeśli nie setki kilometrów. Dzisiaj biorą po kilka paczek kawy i rozwożą po klientach, to jest niesamowita pomoc. Klienci udostępniają też nasze posty na Facebooku, dają znać znajomym. Bez tych ludzi nie dalibyśmy rady – podkreśla. Piotr z jednej strony docenia tę solidarność międzyludzką: udostępnianie postów, przekazywanie informacji, wspieranie się. Z drugiej jakoś wewnętrznie dyscyplinuje się, żeby wrodzony optymizm nie przesłonił mu rzeczywistości. – Na razie pomagamy innym, później będziemy walczyć o swoje, a na końcu zabierać innym. To oczywiście czarny scenariusz, wszystko zależy od tego, jak długo to potrwa.

Dlatego też z dystansem podchodzi do tematu voucherów. – Słyszałem podpowiedzi, żebyśmy sami wyszli z takim pomysłem. Ale dla mnie jest to branie kredytu u ludzi, który nie wiadomo, kiedy – i czy w ogóle – się spłaci.

Krzysiek sam wyszedł z inicjatywą voucherów wobec salonu fryzjerskiego, którego jest stałym klientem. – Dziewczyny od niedawna przeszły na swoje i cały czas jeszcze rozwijają biznes. Podoba mi się to, co robią, i w jaki sposób do tego podchodzą – tłumaczy. Zaznacza jednocześnie, że taką formę pomocy zamierza stosować „wyłącznie w stosunku do mniejszych biznesów", ale nie wszystkich. – Zwracam uwagę na to, czy rokują, aby ta pomoc nie była pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. No i w okresie epidemii nie zamawiam jedzenia z dostawą do domu. Z jednej strony to z pewnością utrzymanie jakiegoś miejsca pracy. Ale moim zdaniem to nieekonomiczne.

Oli i jej mężowi właścicielka mieszkania, które wynajmują, zaproponowała rabat na trzy miesiące. – Nie śmiałabym skorzystać z takiej oferty. Oboje jesteśmy zdrowi, mąż pracuje, nie ma tragedii, będziemy płacić normalnie – mówi Ola. Tak wynika z jej filozofii życiowej: ci, którzy są w dobrej sytuacji, powinni pomagać tym, którzy są w gorszej. – I nie panikować, nie siać zamętu, tylko skupić się na tym, co można zrobić dla innych. Na przykład wykorzystać ten czas, żeby zrobić porządki w domu, i oddać za darmo niepotrzebne nam już rzeczy komuś, kto akurat jest w potrzebie – przekonuje. Nie jest gołosłowna: kilka razy w tygodniu zamawiają jedzenie na wynos z ulubionych restauracji, dopytuje znajomych, czy czegoś im nie potrzeba, w drodze z zakupów zahacza o małe stoiska i kupuje kwiaty. – Czytałam ostatnio, że ludzie, którzy zajmują się ich hodowlą, nie mają teraz właściwie żadnej możliwości, żeby je sprzedać, a przecież zaczął się już sezon.

Kino Amondo, podobnie jak wiele innych kin studyjnych, nosi się z zamiarem projekcji filmów w wersji VOD (czyli online). – Ale żadne nie uruchomiło jeszcze takiej usługi, bo logistycznie jest to dosyć skomplikowana operacja – wyjaśnia Maciej Zabojszcz.

Z pomocą kinu Amondo na razie ruszyli widzowie. W ankiecie na jego fanpage'u najpierw zapewnili, że kupią vouchery na seanse w bliżej nieokreślonej przyszłości. – W niecałe dwa dni sprzedaliśmy 160 z 200 kuponów. To niezwykle ważne, utwierdza nas w przekonaniu, że warto poczekać i podjąć wszelkie możliwe działania, żeby przetrwać tych kilka trudnych miesięcy. Bo jest do czego i dla kogo wracać – podkreśla dyrektor zarządzający Aurora Films. Nie wiadomo jednak, jak długo to światełko w tunelu będzie jeszcze migotać. – Zdaję sobie sprawę, że dzisiaj nasi widzowie są jeszcze w dobrej kondycji finansowej. Ale gdyby to miało potrwać, odpukać, kilka miesięcy? Nie chciałbym nawet o tym myśleć, bo to perspektywa dość przerażająca.

Odcinać się od tego, na co nie ma się wpływu

W Ewie jest mnóstwo lęku. – Jak mam wyjść na zakupy czy do apteki zrealizować receptę dla teściów, to myślę tylko o tym, żeby jak najszybciej wszystko załatwić i wrócić do domu, żeby jak najmniej mieć kontaktu z ludźmi – wyjaśnia. Pierwszy raz od lat żyje z dnia na dzień, nie snuje planów, myśli krótkoterminowo. – Sami mamy trudną sytuację, nasza firma stoi, walczymy o dofinansowania i ulgi, żeby zapłacić ludziom, więc na tej walce skupiam się przede wszystkim. Jedyne, co wiemy na pewno, to że gdy wszystko się już skończy i wrócimy do normalności, urlopy będziemy spędzać w Polsce, nie za granicą – zapewnia. I wyjaśnia, że taką decyzję podjęli nie tyle ze względu na własny strach, ile na nadzieję dla innych. – Chcemy wesprzeć polski biznes, dlatego już teraz, mimo że robię zakupy na szybko, staram się wybierać polskie produkty.

Ola także przyznaje, że nerwy i stres jej nie ominęły. – Robiłam sobie wyrzuty, że nie mogę dołożyć się do naszego budżetu. To było dla mnie najtrudniejsze, bo odkąd skończyłam 18 lat, utrzymuję się sama, nigdy wcześniej nie zetknęłam się z taką sytuacją, że jestem od kogoś finansowo zależna – wyjaśnia. Ale szybko schowała ego do kieszeni i po prostu odpuściła. – Zastanawiając się, co będzie jutro, kiedy wszystko wróci do normy, czy będę mogła pracować od maja, czerwca czy jeszcze później, mogłabym sobie tylko zrujnować psychikę. Takie gdybanie to ogromny stres dla organizmu, a ja nie chcę sobie tego robić – mówi Ola. Ale i podkreśla: – To nie znaczy, że ignoruję sytuację, staram się być na bieżąco. Ale też dla własnego zdrowia psychicznego odcinać się od tego, na co nie mam wpływu.

Zdaniem Oli dzięki temu można lepiej spożytkować wolny czas. – Na przykład przeczytać książki, które czekają na półkach, nauczyć się czegoś nowego, poćwiczyć. Ja chociażby przeprosiłam się ze sztalugą, która stała dotąd odłogiem, namalowałam już dwa obrazy. I okazało się, że jednak mam cierpliwość do dłubania małym pędzlem, co wcześniej wydawało mi się nie do przeskoczenia – śmieje się. Ponadto Ola regularnie gotuje (z wyjątkiem dni, kiedy zamawia jedzenie z dostawą, żeby wesprzeć ulubione knajpy), więcej czasu poświęca dwóm kotom i uczy się na studia, które robi na drugim końcu Polski. – Po cichu dziękuję Bogu, że nie muszę jeździć w tę i z powrotem, tylko mam czas na naukę w zaciszu własnego domu. Pytam Krzyśka, czy zarastająca broda i włosy go nie drażnią, czy nie mierzi go ćwiczenie w domu z butelkami wody zamiast profesjonalną sztangą pod okiem trenera w siłowni. – Cenię sobie wolność i możliwość samodzielnego decydowania o swoim życiu, więc większość nakazów, zakazów i ograniczeń mnie denerwuje. Ale obecna sytuacja nie budzi we mnie buntu czy niezadowolenia. Może dlatego, że nie odbieram tego jako ograniczania mojej wolności? W końcu do fryzjera przestałem chodzić, zanim zostało to uregulowane przepisami, spotkania grupowe zawiesiłem, zanim zostały zdelegalizowane, codzienne zakupy ograniczyłem do cotygodniowych, zanim jeszcze to było modne – śmieje się Krzysiek. I dodaje: – Mamy taką sytuację a nie inną. Możemy się z nią pogodzić i się dostosować albo narzekać i odczuwać tylko jej negatywne skutki. Ja wybieram pierwszą opcję, zajmuję sobie głowę tylko tym, na co mam wpływ. A marudzenie na pandemię, która dotknęła cały świat, niczego nie zmieni.

Krzysiek odwołał już planowaną wyprawę na Elbrus: „wejdziemy może w przyszłym roku, nie ucieknie". Raczej pożegnał się też z majówkowym chilloutem nad mazurskim jeziorem. – Świat się od tego nie zawali.

– W tej chwili jedyne, co możemy zrobić, to starać się myśleć optymistycznie – zauważa Maciej Zabojszcz. W przypadku kin (ale też restauracji) jest to o tyle trudne, o ile nie wiadomo, ile czasu zajmie odbudowanie frekwencji. – Część ludzi nie będzie miała pieniędzy, bo epidemia dotknie ich finansowo, część będzie się bała, część będzie miała inne priorytety, jak choćby odrobienie zaległości w pracy, bo nie wszyscy są w stanie pracować zdalnie.

Agnieszka przyznaje, że radzi sobie różnie. – Jeśli wydarzy się coś dobrego: mam fajną rozmowę, napiszę tekst, z którego jestem zadowolona, uda mi się dostać wszystko, co miałam na liście zakupów dla rodziców, jest mi lepiej. Ale gdy zbyt długo nic się nie dzieje, nie mogę dodzwonić się do kogoś ważnego czy obejrzę wiadomości, to „łapię doła" – przyznaje Agnieszka. – Nie lubię tej sinusoidy, ale daję sobie prawo do różnych uczuć, bo to jest sytuacja, w której nigdy nie byłam, nikt z nas nie był. Bo ten lęk prędzej czy później i tak się pojawi, tylko w innej wersji, na przykład nieuzasadnionej agresji czy osłabienia organizmu.

Niepokój, strach, niepewność? Nie w Fat White. – Tak się jakoś złożyło, że wszyscy jesteśmy optymistami. Ktoś porusza negatywny, przykry temat? My staramy się przekuć to w coś pozytywnego. Wiadomo, jest ciężko, ale nie skupiamy się na tym, po prostu działamy – zapewnia Piotr.

Co można znaleźć pozytywnego w obecnej sytuacji? – Na pewno można, a nawet trzeba dostrzec, że dostaliśmy od życia bonus w postaci czasu, który możemy zainwestować w siebie. Wcześniej wciąż gdzieś pędziliśmy, doświadczaliśmy wszechobecnego wyścigu szczurów. A ja teraz cieszę się, że mogę więcej czasu spędzić z rodziną, zwłaszcza że mam ośmiomiesięczną córkę. No i odkopuję talenty, w które inwestowałem, jak byłem dużo młodszy. A także szkolę się z nowych rzeczy – mówi Piotr. Na plus zalicza między innymi to, że dzięki pokonywanym na rowerze w ramach dostaw kilometrom schudł kilka ładnych kilogramów. – Gdy wszystko wróci do normy, chyba trzeba będzie nazwę kawiarni zmienić z Fat White na Fit White – śmieje się.

Piotr przyznaje, że teraz większość rozmów z klientami, jeśli nie każda, zaczyna się od westchnienia: no to się porobiło. – Ja wtedy, podobnie jak przy kwestiach politycznych, uciekam w drugą stronę, pytam: co u was? Zmieniam temat, bo wiem, że to nic nie da. Przez pierwsze dni śledziłem informacje na bieżąco. A to wywoływało we mnie niesamowicie negatywne emocje, przede wszystkim strach i stres. A co mi przyjdzie z tego, że się będę martwił? Muszę działać, robić swoje. I tyle.

Agnieszka: – Coachowie mają opinię osób buzujących hurraoptymizmem, które na własny i cudzy użytek mówią: wszystko możesz, jak tylko się postarasz. Ja nie należę do tej grupy. Jednak wiem na pewno, że większość z nas może więcej, niż nam samym się wydaje. I myślę, że ta pandemia będzie tego dowodem. Dobrze, żebyśmy wyszli z niej ze świadomością, że daliśmy sobie radę w sytuacjach, których wcześniej nawet sobie nie wyobrażaliśmy. 

Narzeczony „robi w eventach", od miesiąca nie przepracował ani godziny, więc to głównie na jego głowę spadło gotowanie, sprzątanie i opieka nad psami. Nowa sytuacja odbiła się najbardziej na jego wyglądzie: o ile brodę potrafi okiełznać sobie sam, o tyle z bujną czupryną musiał się, chcąc nie chcąc, na pewien czas pożegnać. Wspólnymi siłami w domowej łazience ogoliliśmy go na zero.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami