Molenbeek, dzielnica czternastu meczetów

Kilka dni po zamachach w Paryżu w listopadzie ubiegłego roku pisarz i dziennikarz Eric Zemmour powiedział, że lotnictwo francuskie na marne bombarduje syryjską Raqqę. Jego zdaniem o wiele lepszym pomysłem byłoby zrównanie z ziemią brukselskiej dzielnicy Molenbeek.

Aktualizacja: 22.03.2016 10:00 Publikacja: 18.03.2016 00:00

Molenbeek, dzielnica czternastu meczetów

Foto: 123RF

Thibault kupił skuter, ponieważ na ludzi w metrze już nie może patrzeć. Przede wszystkim na tych, którzy metro zbudowali. A teraz nim jeżdżą i wyzywają go od „śmierdzących Belgów".

– Mieli tu wpaść tylko na chwilę: wydrążyć tunele i wrócić do siebie. Ale zostali. Sprowadzili rodziny, potem sąsiadów i rodziny sąsiadów. Teraz, wszyscy razem, budują kolejne podziemie. Mój tata przewidział, że tak będzie – mówi bez satysfakcji.

Dziś Thibault zrobi wyjątek. Zostawi skuter przed domem i wsiądzie do metra, potem do tramwaju, i może nawet spojrzy któremuś z Arabów w oczy. Będzie udawał, że wszystko jest w porządku.

Baza dżihadystów

Jesteśmy w Molenbeek, brukselskiej dzielnicy czternastu meczetów. Albo dziewiętnastu. Albo dwudziestu dwóch lub pięćdziesięciu.

– Oficjalne statystyki można wyrzucić do śmietnika. Muzułmanie nie mają żadnych ograniczeń, mogą otworzyć meczet wszędzie, choćby we własnym salonie – tłumaczy Olivier.

Pewne jest jedno: w Molenbeek funkcjonuje więcej meczetów niż kościołów. Pewne jest również, że z Molenbeek wywodzi się więcej terrorystów niż z którejkolwiek innej dzielnicy w Europie.

Od listopadowych zamachów we Francji dzielą nas cztery miesiące, ale od tamtej pory nic się w Molenbeek nie zmieniło.

Ibrahim i Salah Abdeslam oraz Abdelhamid Abaaoud zabijali w Paryżu. Amedy Coulibaly również, tyle że dziesięć miesięcy wcześniej. Hassan El Haski w Madrycie, a Mehdi Nemmouche w Brukseli, pół godziny spacerem od domu.

– Na całym świecie mówi się, że zamachowcami byli Belgowie. To szalone! Oni nie byli Belgami, tylko Arabami, którzy w Belgii urządzili sobie Molenbeekistan – oburza się Philippe.

Belgia ma 11 mln obywateli (choć Philippe protestuje, formalnie terroryści również byli Belgami). Z każdego miliona 40 wyjechało do Syrii. To najwyższy w Europie odsetek dżihadystów przypadający na jednego mieszkańca. Różnica między statystykami a rzeczywistością jest podobna jak w przypadku meczetów w Molenbeek.

Przy głównym placu owianej złą sławą dzielnicy (z wyglądu niepozornej – więcej w niej XIX-wiecznych kamieniczek niż dziewiętnastopiętrowych bloków) meczetu nie ma. Jest za to ratusz. Burmistrz Molenbeek oraz jego podwładni z okien swoich biur codziennie widzieli budynek z numerem 30. Na pierwszym piętrze mieszkali w nim bracia Abdeslam. Czasami wychodzili na balkon, z którego dziś zobaczyliby wielki targ. Nie zobaczą, ponieważ 13 listopada ub.r. Ibrahim wysadził się w powietrze, Salah zaś rozpłynął się w powietrzu.

4 listopada policjanci z komisariatu znajdującego się po drugiej stronie ratusza zamknęli pub przy Rue des Beguines. Powód: podejrzenie o handel narkotykami. Podejrzani: bracia Abdeslam.

„Jego ulubionymi zajęciami były palenie trawki i spanie" – tak swojego byłego męża, Ibrahima Abdeslama, wspomina Naima.

Garść statystyk dotyczących Molenbeek: to 11. najbardziej zaludniona jednostka administracyjna Belgii; na 6 km kw. żyje w niej 96 tys. osób; 35 tys. z nich to muzułmanie (na podstawie badania przeprowadzonego w 2010 roku przez socjologa Jana Hertogena – prowadzenie oficjalnych statystyk dotyczących wiary jest w Belgii zakazane); w 2013 roku bezrobocie przekroczyło tu 30 proc. (z czego ponad połowa pozostawała bez pracy od co najmniej roku); w grupie poniżej 25. roku życia bezrobotni stanowią 42 proc.; przeciętny roczny dochód to 9 tys. euro.

Młodzi, bezrobotni i zbuntowani, bo przecież to nie ich wina. Ich rodzice oraz dziadkowie przybyli do Belgii jako robotnicy. Byli religijni, ale bez przesady. Nie przywieźli z sobą imamów, więc imamowie przyjechali sami. Nie z Maroka, ale przede wszystkim z Arabii Saudyjskiej. I teraz uczą młodych zbuntowanych radykalnego wahhabizmu, nasiąkniętego saudyjskimi dolarami. Młodzi zbuntowani są także bardzo chłonni.

„To ustronna baza dżihadystów" – senator Georges Dallemagne o Molenbeek.

„Przez dwadzieścia lat panowała zmowa milczenia" – senator Alain Destexhe o rządach byłego burmistrza Molenbeek, Philippe'a Moreaux.

„Nie mają pracy ani przyszłości, więc są łatwi do zindoktrynowania, jeśli zaoferujesz im wielką narrację, spójny obraz świata, opowieść o społeczeństwie, marzenie, aspiracje, idealizm" – reporterka Hind Fraihi o młodych, zbuntowanych i chłonnych. W 2005 roku.

„Ostatni raz miałem do czynienia z fundamentalistami w 2006 roku. Ten problem niepotrzebnie jest rozdmuchiwany przez media" – prawnik Sebastiano Guzzone o swoich doświadczeniach z muzułmanami w Molenbeek. W 2009 roku.

W listopadzie 2015 roku Eric Zemmour wymyślił proste rozwiązanie problemu. Kilka dni po zamachach w Paryżu francuski pisarz i dziennikarz powiedział na antenie Radia RTL, że lotnictwo francuskie na marne bombarduje syryjską Raqqę. Jego zdaniem o wiele lepszym pomysłem byłoby zrównanie z ziemią Molenbeek.

Świat szuka odpowiedzi na pytanie, dlaczego to właśnie w Brukseli bije serce europejskiego dżihadu, ale nikt nie pyta, jak żyje się tu zwykłym Belgom – żali się Philippe.

Thibault, Olivier i Philippe są „zwykłymi Belgami". Thibault jest kierownikiem banku, Olivier sprzedaje kanapki w pociągach, a Philippe naprawia komputery. Wszyscy są kibicami. Weekendy spędzają razem: najpierw dopingują ukochany Racing White Daring Molenbeek (RWDM), potem, wspólnie z innymi „zwykłymi Belgami", opijają zwycięstwo lub zapijają porażkę.

Tydzień po zamachach w Paryżu fani RWDM nie mogli pójść na mecz. W Brukseli i całym regionie stołecznym ogłoszono czwarty stopień zagrożenia terrorystycznego. Premier Belgii Charles Michel wytłumaczył, że istnieje realna obawa, że „kilka osób z bronią i materiałami wybuchowymi mogłoby dokonać ataków w kilku miejscach jednocześnie". Zamknięto więc szkoły, metro przestało kursować, odwołano większość imprez, w tym te sportowe. A potem wszystko wróciło do normy.

Za kanapkę z szynką do piekła

W jednej chwili musieliśmy zrezygnować z codzienności – relacjonuje Olivier. – Ludzie byli przerażeni i jednocześnie wściekli. Bali się wyjść do sklepu. Terroryści dostali dokładnie to, czego oczekiwali.

– Teraz, kiedy widzę gościa z brodą, po prostu przechodzę na drugą stronę ulicy – przyznaje Philippe.

– Kiedy w 1975 roku RWDM zdobył mistrzostwo Belgii – dodaje Thibault – zaczynałem podstawówkę. Miałem w klasie kolegów, których rodzice przyjechali z Maroka. Dobrze się razem bawiliśmy. Ale ich było dwóch, a dziś trudno znaleźć w szkole Belga.

Thibault nie mówi „zwykłego Belga", nie mówi „prawdziwego Belga", po prostu „Belga".

– Do pierwszej szkoły mój syn chodził tylko przez rok – włącza się Philippe. – W klasie dominowali muzułmanie. Gdy młody sięgał po kanapki z szynką, mówili do niego: „Jeśli to zjesz, pójdziesz do piekła". Innym razem usłyszał: „Twoja matka to dziwka, bo nie chodzi zakryta". Mieli po sześć lat. Przenieśliśmy go do szkoły poza Brukselą.

– W niektórych stołówkach podają już wyłącznie jedzenie halal – to znowu Thibault, którego ojciec był nauczycielem w podstawówce niedaleko ratusza. – Przeszedł na emeryturę piętnaście lat temu i już wtedy było źle. Na początku, oprócz Belgów i Marokańczyków, uczyło się tam sporo przedstawicieli innych narodowości. Wszyscy pouciekali, nawet Turcy. Zostali tylko Marokańczycy.

Olivier porównuje sytuację w Brukseli z rozprzestrzeniającym się wirusem: – Kiedy mieszkałem dwa skrzyżowania od stadionu, w kamienicy miałem cztery rodziny belgijskie, dwie marokańskie oraz po jednej hiszpańskiej, włoskiej i polskiej. To było ze dwie dekady temu. W ciągu kilku następnych lat wprowadzali się wyłącznie Marokańczycy. Wkrótce stało się to nie do wytrzymania, czułem się osaczony. Wyprowadziłem się do Berchem, sąsiedniej dzielnicy. Scenariusz się powtarza, za chwilę będzie tu jak w Molenbeek. Tej epidemii nic już nie powstrzyma.

Thibault stracił rachubę: – Nie zliczę, ile razy obrazili mnie nawet najbliżsi sąsiedzi. Jestem dla nich skurwysynem albo „śmierdzącym Belgiem". Doszło do tego, że bałem się wyjść na ulicę, przy której się wychowałem. Bałem się pójść na mecz.

Dziś Thibault zrobi wyjątek. Zapomni o strachu i wściekłości. Będzie udawał, że wszystko jest w porządku.

„Mam 68 lat, od ponad 60 jestem zakochany w piłce nożnej. Chce mi się płakać, kiedy widzę, że wydarzenie, które powinno być wielkim świętem, starcie dwóch prawdziwie brukselskich klubów, spotkanie przyjaciół, obarczone jest najwyższym stopniem zagrożenia. Żyłem w pięknych czasach i obawiam się, że one już nie wrócą" – kibic Michel o meczu RWDM – Union Saint-Gilloise (USG).

Mimo że to mecz bez stawki, dla kibiców obu klubów ma ogromne znaczenie. W czasach, gdy 76 razy większe od Królestwa Belgii było Kongo Belgijskie, w kraju frytek i czekolady rządził USG, natomiast Daring – przodek RWDM – był jednym z niewielu klubów potrafiących dotrzymać kroku hegemonowi.

Oczekując na kolejny cud

Potem była pierwsza wojna, a po niej druga. Coraz słabszy Daring był świadkiem kolejnych fuzji, aż w końcu powstał RWDM. Losy klubu od 1973 roku można opisać w czterech słowach: mistrzostwo, puchary, upadek, cud.

Upadek nastąpił w 2002 roku, gdy RWDM został wchłonięty przez klub z innej dzielnicy. Cud wydarzył się pół roku temu, gdy RWDM zmartwychwstał.

Dlatego właśnie dzisiejszy dzień dla chłopaków z Molenbeek ważny jest podwójnie. Dla Oliviera nawet potrójnie, ponieważ jego żona czeka w szpitalu na poród.

– Są rzeczy ważne i ważniejsze. Muszę być dziś na trybunach, ale na wszelki wypadek nie piję za dużo.

W drodze na stadion mijamy dziewczynę w rozpiętej kurtce. Na dobrze widocznym T-shircie widnieje napis: „I'm a feminist". Jest dziesięć dni po wydarzeniach w Kolonii oraz innych europejskich miastach.

– Odważna dziewucha – rzuca Philippe.

– Wy też jesteście odważni – zagadujemy. – Wrzucacie na Facebooka zdjęcia z flagą „FCK ISIS", chodzicie po mieście w koszulkach z takim samym napisem. Nie boicie się, że ktoś postanowi was ukarać?

– Nie boimy się. Jeśli nawet my zaczniemy im ulegać, Belgia skończy jak RWDM w 2002 roku.

– Nie tylko Belgia, cała Europa – wtrąca się Olivier. – Jeszcze trochę i w ogóle nie spotkasz takiej dziewczyny podczas spaceru. Kiedyś w chustach chodziły tylko starsze muzułmanki, teraz okrywają się nimi nawet nastolatki. Te, które się nie dostosują, są prześladowane przez innych muzułmanów. To przerażające, jak im ulegamy.

Blokady policyjne coraz gęstsze, więc stadion coraz bliżej. Robimy krótki przystanek w sklepie. Za ladą przygarbiony staruszek, przesadnie uprzejmy. Thibault nie patrzy mu w oczy.

– Nie dajcie się nabrać – mówi, gdy wracamy na ulicę. – Oni nas nienawidzą. Pewnie nie wiecie, a to ważne, że duża część z nich przybyła tu z najbardziej zacofanych terenów Maroka, górskiego regionu Rif na północy kraju. Nie mogli sobie poradzić w trzecim świecie, więc wybrali się do pierwszego, logiczne. Byłem tam kiedyś na wakacjach i spotkałem fantastycznych, miłych Marokańczyków. Nie przypuszczałem, że tacy istnieją.

Sklepikarz był ostatnim Arabem, którego spotkaliśmy tego dnia. Pod stadionem już tylko „zwykli Belgowie", kilka tysięcy sympatyków RWDM i USG. A między nimi dziesiątki żołnierzy z karabinami gotowymi do strzału. Uzbrojeni policjanci, których również pełno, przy żołnierzach nie robią żadnego wrażenia.

Na meczu śpiewy, po meczu śpiewy i morze alkoholu. I żołnierze. I policjanci, którzy przy żołnierzach nie robią żadnego wrażenia.

– Nie publikujcie naszych prawdziwych imion, ok? – Thibault właśnie przestał udawać, że wszystko jest w porządku.

Sięga po kolejne piwo i czeka na kolejny cud.

PS Dzień po meczu żona Oliviera urodziła syna. Nadali mu imię Loic, na część ulubionego piłkarza Oliviera, Loica Rémy'ego. Pięć dni po meczu członkowie ekip telewizyjnych stacji France 3 oraz belgijskiego RTL Info zostali pobici przed domem jednego z terrorystów. Pascal Verdeau, dziennikarz France 3: „Znaleźliśmy się w strefie, gdzie prawo nie obowiązuje". Dziewięć dni po meczu na początkowej stacji pierwszej linii metra w Molenbeek 15 młodych ludzi zaatakowało wojskowy patrol. Poszkodowani zostali jeden z żołnierzy oraz J. urodzony w 1998 roku.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Thibault kupił skuter, ponieważ na ludzi w metrze już nie może patrzeć. Przede wszystkim na tych, którzy metro zbudowali. A teraz nim jeżdżą i wyzywają go od „śmierdzących Belgów".

– Mieli tu wpaść tylko na chwilę: wydrążyć tunele i wrócić do siebie. Ale zostali. Sprowadzili rodziny, potem sąsiadów i rodziny sąsiadów. Teraz, wszyscy razem, budują kolejne podziemie. Mój tata przewidział, że tak będzie – mówi bez satysfakcji.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Armenia spogląda w stronę Zachodu. Czy ma szanse otrzymać taką pomoc, jakiej oczekuje
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Wolontariusze World Central Kitchen mimo tragedii, nie zamierzają uciekać przed wojną
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Iran i Izrael to filary cywilizacji
Plus Minus
Afera w środowisku LGBTQ+: Pliki WPATH ujawniają niewygodną prawdę
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
„Civil War” Alexa Garlanda to filmowa przestroga dla USA przed wojną domową