Dziś biedna kobieta przegrywa w stanie Michigan (choć wygrywa w Missisipi). Po stronie republikanów jest jeszcze dziwniej. Donald Trump, którego nikt w Partii Republikańskiej nie uważał za najmniejsze zagrożenie, wygrywa prawybory i w Michigan, i w Missisipi, i dumnie twierdzi, że choćby wyszedł na Piątą Aleję w Nowym Jorku i zaczął strzelać, jego wyborcy i tak go nie zdradzą.
Czytaj także:
Przygody Hillary Clinton i Donalda Trumpa tłumaczy się na różne sposoby. Murzyni na Południu USA głosują na Hillary i dlatego, że są dumni z Obamy, i dlatego, że (rozpustny i żyjący od lat w separacji) Bill Clinton uchodzi za „przyjaciela Murzynów". Ale Michigan jest stanem, w którym zamiera przemysł samochodowy i gdzie bogate kiedyś miasto Detroit jest w stanie agonalnym. Tam demokraci wolą głosować na Berniego Sandersa, który obiecuje socjalizm, sprawiedliwość społeczną i oskarża Hillary o bycie na pasku banków (słowo „kapitalizm" nie jest obelgą w Stanach; banki i bankierzy są).
Z Trumpem jest naprawdę ciekawie. Przede wszystkim wśród początkowych 17 kandydatów nie było nikogo wybijającego się. Trump ruszył do przodu, kreując się najpierw na oryginała, „człowieka spoza układów", który mówi to, co myśli. I im bardziej podobały się jego chamskie zachowanie, pomysły o bombardowaniu jednych, deportowaniu innych i im bardziej sprowadzał politykę do najniższego mianownika, tym bardziej się rozkręcał i posuwał w dalszych obelgach i pomysłach. Zdobywał coraz większe poparcie i poszczególni kandydaci odpadali.
Trzeba jednak wiedzieć, że w USA w różnych stanach mogą być albo zamknięte, albo otwarte prawybory. Te pierwsze pozwalają tylko zarejestrowanym członkom partii brać udział w głosowaniu, w tych drugich każdy może oddać głos. I teraz okazuje się, że w niektórych stanach na Trumpa w prawyborach głosowało sporo demokratów: jedni to ci, którzy nie głosowali na Obamę i dla których Hillary jest za bardzo na lewo, a drudzy to entuzjaści Partii Demokratycznej i Hillary, którzy marzą o tym, by przeciwnikiem Clinton był w listopadzie właśnie Trump.
Partia Republikańska obudziła się dosyć późno i teraz próbuje przyhamować Trumpa. Nie bardzo wiadomo jak. Niektórzy analitycy objaśniają, że niewielkie wahania w badaniach opinii publicznej na początku marca dają się objaśnić tylko debatą w sprawie rozmiarów. Otóż Trump nazwał kilkakrotnie Marca Rubio „małym Rubio". Ten zareplikował, że wprawdzie Trump jest wyższy od niego, ale ma małe dłonie, „a wiadomo, co mówi się o mężczyznach z małymi dłoniami ... nie można im ufać". Dla Trumpa była to jednak świetna okazja, żeby odpowiedzieć : „... [Rubio] sugeruje, że jeśli moje ręce są małe, to co innego też musi być małe. Zaręczam, że tak nie jest". I nagle z badań wynika, że są tacy, którym do wczoraj nie przeszkadzało całe politycznie obłędne zachowanie Trumpa, ale mają mu za złe, że publicznie mówi o swoim przyrodzeniu.