I jest to prawda głęboka, wszak szampanem – w moim przypadku często zamienianym na Recaredo lub podobną cavę – powinno rozpoczynać się każdy poranek, a cóż dopiero tak ważny jak poranek Zmartwychwstania Pańskiego. Więc jak nie wiecie, co podać, to na śniadanie proponuję bąbelki. A jeśli nie? No to spójrzmy na menu: jaja i majonezy w różnej postaci? Chablis – usłyszę. Ładnie ułożone, szlachetne, maślane chardonnay to bezpieczny wybór, ale przecież można inaczej, choćby wytrawny furmint lub żyletkowy juhfark z Somlo. A może riesling? Nada się poważniejszy kabinett, ale jeśli ktoś się uprze przy wytrawnym spätlese, to tylko kapelusza uchylić.




Czepiam się tego śniadania, bo ono w moim domu najważniejsze i otwieram na nie kilka butelek, które potem przez całe święta dopijam. Do białej kiełbasy wino dopasować się podejmę (jeśli nie ten riesling, to może sherry?), ale do chrzanu już nie, przepraszam, tu profesora, a nie skromnego wyrobnika trzeba. Jak się zdenerwujecie tym wszystkim, to sięgnijcie po gruzińskie rkatsiteli z kwewri lub coś od Richarda Stavka z Moraw. Ja obiecuję sobie, że zejdę do piwnicy po genialnego Paolo Vodopivca, czyli robione gdzieś w amforze pod Triestem arcyszlachetne wino pomarańczowe.

Przy okazji przyniosę sobie tokaja, nie mam siły na pedro ximeneza, wystarczy mi, że mazurek będzie czekoladowy, więc tokaj. Zaraz, zaraz, a czy wy, Mazurek, nie zgubiliście po drodze obiadu? Ano tak, już wracam. Że bigos = amarone? Tak, ale nie wiem, czy będzie bigos, bo przecież nie przychodzą goście. Do pieczeni (jest pomysł na paschalny, żydowski mostek) nadawałoby się dość eksperymentalnie czerwone wino z Gredos – gór w połowie drogi z Madrytu do granicy portugalskiej. Pijcie je, drodzy państwo, bo za dekadę, nawet bez recesji, nie będzie nas na nie stać, tak drożeje. A poza tym zdrowia życzę!