Lechici chyba byli świadomi znikomości szans, skoro trener Dariusz Żuraw wystawił skład z kilkoma dotychczas rezerwowymi zawodnikami. Pedro Tiba został poobijany w ekstraklasie i w ogóle nie poleciał do Portugalii. Djordje Ćrnomarković nie mógł grać ze względu na kartki. Żuraw zostawił na ławce Jakuba Modera, Alana Czerwińskiego, Thomasa Rogne, Daniego Ramireza, Jakuba Kamińskiego i Mikaela Ishaka, czyli zawodników zwykle z pierwszej jedenastki.
Może dla trenera ważniejsze od pucharowego meczu ze słynnym przeciwnikiem są punkty w przaśnej polskiej lidze. Kiedy traci się szanse w Europie, zmieniają się priorytety. Takie smutne życie.
Zastępcy mieli okazję sprawdzić się w starciu z Benfiką słabszą niż ta, którą w październiku oglądaliśmy w Poznaniu i też w nie najsilniejszym składzie. Ale wciąż na tyle silną, że Lech miał niewiele do powiedzenia. Długo dobrze się bronił, nie stwarzał jednak żadnego zagrożenia. Rzadko zapuszczał się nawet na połowę Benfiki, nie mówiąc o jej polu karnym.
Gospodarze w pierwszej połowie dwa razy mocno i celnie strzelili na bramkę Filipa Bednarka. Uderzenie Pizziego z około dziesięciu metrów Polak obronił. Przy strzale Jana Verthongena nie miał szans. Belg wykorzystał podanie z rzutu rożnego, wyskoczył wyżej niż Bogdan Butko i Michał Skóraś, którzy nawet nie wiedzieli gdzie jest Belg.
Trzy minuty później Lecha spotkało drugie nieszczęście. Przy linii bocznej Nika Kaczarawa został sfaulowany przez Nicolasa Otamendiego. Argentyński obrońca bardzo ostro zaatakował Gruzina. Pod pozorem odebrania mu piłki tak zblokował jego nogi, że Kaczarawa opuścił boisko na noszach. Otamendiego nie spotkała żadna kara.