Szpitale jednoimienne idą na dno - lekarz i prawnik o przyszłości lecznic po epidemii

Najpoważniejszymi obecnie problemami szpitali jednoimiennych są niejasna przyszłość i masowe odejścia personelu. W konsekwencji pod znakiem zapytania stoi powrót tych jednostek do normalnej pracy po epidemii – piszą lekarz i prawnik.

Aktualizacja: 01.06.2020 19:27 Publikacja: 01.06.2020 18:26

Szpitale jednoimienne idą na dno - lekarz i prawnik o przyszłości lecznic po epidemii

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Ratuj się, kto może!

Na łamach „Rzeczpospolitej" z 12 maja („Bez słuchania lekarzy nie wyleczmy choroby!") przewidywaliśmy, że rezultatami decyzji Ministerstwa Zdrowia będą odejścia personelu i paraliż szpitali jednoimiennych. Postulowaliśmy pilną reorganizację działania tych szpitali. Ta nie nastąpiła, a nasze przewidywania niestety okazały się trafne.

Wśród personelu szpitali jednoimiennych panuje nastrój, jak wśród załogi Titanica po zderzeniu z górą lodową. Próbom ratowania czego się da towarzyszą stres i panika. Dalsze losy szpitali jednoimiennych pozostają niewiadomą, dlatego morowy nastrój udziela się personelowi i kierownictwu. Przyczyną katastrofy nie jest sama epidemia, lecz fatalne w skutkach decyzje decydentów politycznych. Ministerstwo Zdrowia zdecydowało się bez żadnego planu poświęcić do walki z chorobą największe szpitale w województwach. Zignorowano to, że przed epidemią każdego miesiąca szpitale te realizowały tysiące zabiegów specjalistycznych.

W wyniku nerwowych ruchów Ministerstwa Zdrowia pacjentów, którzy nie są chorzy na Covid-19, pozbawiono dostępu do normalnej opieki medycznej, natomiast pracujący w szpitalach jednoimiennych lekarzy specjalności nieprzydatnych do walki z tą chorobą skazano na depresyjną bezczynność w zakresie swoich specjalności. Oddziały specjalistyczne w takich szpitalach (m.in. chirurgii, ortopedii, okulistyki, laryngologii, ginekologii i położnictwa) nie wykonują obecnie praktycznie żadnych zabiegów, a wysokiej klasy sprzęt wart miliony złotych stoi nieużywany. Pacjenci z koronawirusem okazują się najdroższymi pacjentami na świecie. Nadto, lekarze-rezydenci odbywający szkolenia specjalizacyjne pod okiem specjalistów na takich oddziałach nie mogą wykonywać procedur związanych z tym szkoleniem. To ogromne marnotrawstwo środków i czasu lekarzy-specjalistów, do których dostęp w czasach epidemii jest poważnie ograniczony.

Problemy te ilustruje przykład oddziału położniczo-ginekologicznego (nominalnie 70 łóżek, obecnie 20) w szpitalu wojewódzkim MEGREZ w Tychach (woj. śląskie) – jednostce o drugim, wysokim stopniu referencyjności. Większość przebywających na tym oddziale pacjentek z koronawirusem trafiła tu z innych oddziałów, gdzie chwilowo brakuje dla nich miejsc. Nie są to pacjentki wymagające opieki ginekologiczno-położniczej (specjalistycznej). Na oddziale tym przed epidemią hospitalizowano około 350-400 pacjentek, odbierano około 120-130 porodów, wykonywano około 50 operacji (w tym onkologicznych). Obecnie przyjęć w miesiącu jest zaledwie kilka, choć przecież ludzie nie przestali nagle chorować. Wedle naszej wiedzy w podobnej sytuacji jest wiele oddziałów specjalistycznych w szpitalach jednoimiennych w całym kraju.

Na oddziałach specjalistycznych szpitali jednoimiennych przebywają zatem przeważnie pacjenci, którzy nie wymagają opieki specjalistycznej, w tym na przykład zarażeni koronawirusem pensjonariusze domów pomocy społecznej. Lekarze-zabiegowcy, którzy w normalnych warunkach zajmowali się wyoskospecjalistycznymi zabiegami medycznymi, obecnie w ogóle nie operują, zamiast tego są w gotowości do pracy i sporadycznie występują w roli opiekunów. Mowa tu o tych nielicznych lekarzach, którzy nie zrezygnowali jeszcze z pracy. Większość personelu odeszła do innych szpitali, czemu zresztą w obliczu panującego chaosu i dezinformacji nie należy się dziwić. W tej sytuacji dopięcie grafików dyżurów na kolejny miesiąc okazuje się trudne, a czasami niemożliwe. Ordynatorzy, którzy nie są w stanie zapewnić prawidłowego funkcjonowania oddziałów będą musieli sami podać się do dymisji. Oznacza to, że w najbliższym czasie oddziały te po prostu będą musiały zostać zamknięte. Jest to ogromna strata, gdyż zbudowanie sprawnego zespołu specjalistów dla każdego takiego oddziału to wieloletnia, ciężka praca dyrekcji, jak i przede wszystkim ordynatorów i samych lekarzy. To, co budowano latami, doprowadzono do upadku w ciągu zaledwie dwóch miesięcy.

Dwie klęski: niedoboru i urodzaju

Deklarację Ministerstwa Zdrowia dot. likwidacji szpitali jednoimiennych należy traktować jako ciche przyznanie, że wprowadzony przez nie model walki z epidemią okazał się całkowicie nietrafiony. Na specjalistycznych oddziałach w szpitalach jednoimiennych, nawet w województwach o największych wzrostach zakażeń, od początku epidemii sytuacja jest taka sama: pojawiają się nieliczne hospitalizacje specjalistyczne. Oddziały, które do tej pory w każdym miesiącu realizowały kilkaset zabiegów, obecnie realizują ich kilka. Niebawem zaś nie będą realizowały żadnych, bo nie będzie miał kto tam pracować. Tymczasem, pomimo ogólnikowych deklaracji Ministerstwo dotąd nie przekazało żadnych konkretnych informacji co do przyszłości tych jednostek. Pojawiające się sprzeczne informacje o „odkształceniu” tych jednostek i powrocie do sposobu pracy sprzed epidemii tylko dolewają oliwy do ognia. Pod znakiem zapytania stoi także to, czy oddziały specjalistyczne w jednostkach jednoimiennych będą mogły w ogóle powrócić do normalnej pracy, skoro już teraz doświadczają poważnych braków kadrowych.

Niekompetentne zarządzanie w czasie kryzysu odbiło się oczywiście na wszystkich szpitalach, nie tylko jednoimiennych. Jednostki, które przejęły pacjentów wcześniej obsługiwanych przez obecne szpitale jednoimienne mają swoje problemy. Są to przede wszystkim niedofinansowanie, trudności z wyposażeniem lekarzy w środki ochrony osobistej, a także – skokowy szczególnie w ostatnich dniach – nadmiar pacjentów. Sęk w tym, że w związku z brakiem środków ochrony osobistej i brakami kadrowymi, szpitale te są często zmuszone do ograniczania przyjęć. Tymczasem Ministerstwo założyło, że to one przejmą ciężar leczenia pacjentów, którzy normalnie trafiliby do szpitali obecnie jednoimiennych.

Dotychczasowa strategia walki z epidemią zaproponowana przez Ministerstwo Zdrowia to historia podwójnej klęski: niedoboru i urodzaju. Widoczne koszty finansowe, społeczne i emocjonalne przyjęcia tej strategii są niestety zbyt wysokie.

 

Mleko się rozlało

W wielu krajach Europy nie przyjęto scentralizowanego modelu walki z epidemią. Zamiast tego utworzono specjalistyczne oddziały zakaźne w ramach istniejących szpitali, które pracują w całości w zwyczajnym trybie. Działając w ten sposób uniknięto chaosu i problemów kadrowych, stwarzanych przez nagłe i nieoczekiwane decyzje o „przekształceniu” czy „odkształceniu” szpitali.

Pacjenci i personel oczekują od Ministerstwa Zdrowia jasnego komunikatu, co do przyszłości szpitali jednoimiennych, w tym odpowiedzi na następujące pytania:

1. Czy Ministerstwo przygotowało systemowy plan powrotu do normalnego funkcjonowania jednostek jednoimiennych? W szczególności, w oparciu o jakie kryteria podejmowana ma być decyzja o „odkształceniu” szpitali jednoimiennych? Kiedy taki plan ogólny zostanie przedstawiony dyrekcji i personelowi takich szpitali?

2. W jaki sposób Ministerstwo planuje zabezpieczyć świadczenie specjalistycznych usług medycznych w regionach, w których funkcjonują szpitale jednoimienne, na poziomie sprzed epidemii?

3. Czy Ministerstwo przygotowało systemowe rozwiązania na wypadek ponownego wzrostu zachorowań na Covid-19? Czy w takiej sytuacji „odkształcone” szpitale zostaną ponownie „przekształcone” w jednostki jednoimienne? Czy przewidywana jest rezygnacja z modelu jednostek jednoimiennych i zmiana strategii walki z chorobą w kierunku utworzenia specjalnych oddziałów zakaźnych w ramach dużych jednostek wojewódzkich, albo nawet utworzenia jednostek tego rodzaju w ramach mniejszych szpitali?

Bez pilnej i konstruktywnej odpowiedzi na te pytania ze strony Ministerstwa Zdrowia oddziałom specjalistycznym w szpitalach jednoimiennych grozi zamknięcie. Oddziały te obecnie borykają się z poważnymi problemami, a po „odkształceniu” szpitali mogą nie być w stanie realizować kontraktów z NFZ na poziomie sprzed epidemii. W tym świetle bardzo naiwnie brzmi niedawna deklaracja ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, że szpitale jednoimienne są gwarantem skutecznej walki rządu z epidemią i są przygotowane na przyjęcie większej liczby pacjentów w razie drugiej fazy epidemii. Z punktu widzenia personelu pracującego w tych szpitalach to zaklinanie rzeczywistości. Szpitale te są „praktycznie niezatapialnymi” titanicami, które właśnie idą na dno.

 

Dr n. med. Adam Dyrda – ordynator Oddziału Położnictwa i Ginekologii Szpitala MEGREZ (obecnie jednoimiennego) w Tychach, przewodniczący Sądu Lekarskiego Okręgowej Izby Lekarskiej w Katowicach

Dr hab. Adam Dyrda – prawnik, filozof (WPiA UJ)

Ratuj się, kto może!

Na łamach „Rzeczpospolitej" z 12 maja („Bez słuchania lekarzy nie wyleczmy choroby!") przewidywaliśmy, że rezultatami decyzji Ministerstwa Zdrowia będą odejścia personelu i paraliż szpitali jednoimiennych. Postulowaliśmy pilną reorganizację działania tych szpitali. Ta nie nastąpiła, a nasze przewidywania niestety okazały się trafne.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji