Matkowski: Demografia utrudni pogoń za Zachodem

Ścieżka konwergencji dochodowej Polski z UE podana w planie Morawieckiego jest wizją ambitną, lecz zbyt optymistyczną.

Publikacja: 30.03.2016 21:00

Matkowski: Demografia utrudni pogoń za Zachodem

Foto: materiały prasowe

Gdy przed kilku laty nasz ówczesny premier demonstrował sławetną mapę pogrążonej w kryzysie Europy, z Polską jako zieloną wyspą, zapytany przez jedną z gazet o opinię doradzałem ludziom zimny prysznic. Dzisiaj, kiedy nowy wicepremier prezentuje ścieżkę konwergencji sugerującą, że możemy nie tylko dogonić, ale i przegonić Europę, doradzam wszystkim kubełek zimnej wody.

Podana w planie Morawieckiego „przykładowa" ścieżka konwergencji zakłada, że w 2030 r. Polska osiągnie PKB per capita równy jego przeciętnemu poziomowi w UE, a w 2040 r. przekroczy unijną średnią o 28 proc. Nie wiadomo, co znaczy „przykładowa", ale zakładam, że chodziło o pokazanie celów potencjalnie osiągalnych. Zastanówmy się, czy jest to możliwe.

Według prezentacji tego planu dostępnej w internecie wskaźnik PKB per capita w Polsce, liczony z uwzględnieniem siły nabywczej, wynosi obecnie 70, jeśli przeciętny poziom w UE oznaczymy jako 100. Komisja Europejska podaje dla Polski w 2015 r. nieco niższą liczbę: 69. Nie spierajmy się jednak o dokładną wysokość tego wskaźnika, bo jego szacunki i tak dalekie są od precyzji. Znacznie ważniejsze są nieujawnione przez autorów założenia dotyczące przyszłej dynamiki wzrostu gospodarki polskiej i całej Unii, bo od tego właśnie – przy obecnych rozmiarach luki dochodowej – zależy realność tej prognozy.

Załóżmy, że mamy obecnie PKB per capita (UE 28 = 100) równy 70. Aby dojść w 2030 r. do 100, czyli zrównać się ze średnią unijną, nasz PKB per capita musiałby wzrastać co najmniej 2,5 razy szybciej niż w całej Unii. W 2015 r. realny PKB (ogółem i na mieszkańca) wzrósł w Polsce o 3,6 proc., a w całej Unii o 1,9 proc., co w przeliczeniu na mieszkańca daje 1,6 proc. Gdyby takie tempa utrzymały się nadal, to w 2030 r. doszlibyśmy zaledwie do poziomu 94, a nie 100. Aby w tym samym czasie dojść do 100, nasza gospodarka musiałaby rosnąć w tempie co najmniej 4 proc. rocznie.

Czy to wykonalne?

Patrząc wstecz, można by sądzić, iż jest to całkiem możliwe. W całym okresie transformacji od 1993 r. (pomijając głęboką recesję na samym początku) średnie tempo wzrostu w Polsce było nawet nieco wyższe niż 4 proc., a zdarzały się też epizody, kiedy nasz PKB rósł nawet o 6–7 proc. rocznie. Jednak mało prawdopodobne jest, aby takie tempo udało się utrzymać w ciągu następnych 15–25 lat.

Po pierwsze, czynnikiem ograniczającym dynamikę naszej gospodarki będzie stosunkowo wolny wzrost produkcji i popytu na naszych głównych rynkach eksportowych w Europie Zachodniej. Po drugie, hamulcem będzie niska stopa inwestycji – nawet jeżeli uda się ją podnieść z obecnych 18 proc. do 25 proc. PKB (jak założono w planie), co też nie będzie łatwe, zważywszy na niską stopę oszczędzania i słabnący dopływ kapitałów zagranicznych. Po trzecie i najważniejsze, wzrost naszej gospodarki w nieodległej już przyszłości może zacząć słabnąć z powodu narastającej bariery demograficznej. Mam wrażenie, że autorzy nie uwzględnili tego czynnika.

Bariera demograficzna

Prognozy wskazują, że liczba ludności w Polsce do 2060 r. zmaleje o ponad 5 mln – z obecnych 38,5 mln do 33,2 mln, przy jednoczesnym dalszym wzroście odsetka ludzi starych i spadku odsetka osób w wieku produkcyjnym. A demografowie w swych projekcjach rzadko się mylą. Proces starzenia się ludności, potęgowany przez emigrację zarobkową, będzie hamować wzrost produkcji. Niewiele pomogą działania mające wesprzeć finansowo rodziny wielodzietne. Na ich efekty na rynku pracy (prawdopodobnie niewielkie) trzeba poczekać 20–25 lat. Na razie program „Rodzina 500+" może jedynie powiększyć liczbę kobiet rezygnujących z pracy zawodowej lub biorących urlopy macierzyńskie. Na dłuższą metę konsekwencją braku rąk do pracy może być postępujące spowolnienie wzrostu gospodarki.

Takie właśnie spowolnienie wzrostu w Polsce i innych krajach EŚW przewiduje prognoza do 2060 r. ogłoszona przez KE, biorąca pod uwagę trendy demograficzne oraz inne czynniki. Według tej prognozy tempo wzrostu PKB w Polsce – przy założeniu laissez-faire – może się obniżyć z 3,6 proc. w 2015 r. do 2,6 proc. w 2020 r., 1,9 proc. w 2030 r., 1,3 proc. w 2040 r., 0,6 proc. w 2050 r. i 0,7 proc. w 2060 r. Pomimo spodziewanego spadku liczby ludności odpowiednio obniży się również (choć w nieco mniejszym stopniu) tempo wzrostu PKB per capita. Podobnie będzie w pozostałych krajach EŚW. Natomiast w Europie Zachodniej, gdzie liczba ludności pozostanie dość stabilna, a proces starzenia się będzie przebiegał wolniej (dzięki większej dzietności i napływowi imigrantów), PKB będzie nadal wzrastał w wyrównanym, choć niskim tempie 1,3–1,5 proc. rocznie. W rezultacie może dojść do zahamowania konwergencji dochodowej między krajami EŚW i Europą Zachodnią, a nawet do jej odwrócenia, czyli dywergencji. Wskazywałem na to w niedawnej wypowiedzi na ten temat („Rzeczpospolita", 18 marca br.).

Gdyby ta prognoza się spełniła, to Polska – przy obecnym wskaźniku PKB per capita wynoszącym 69 czy 70 – mogłaby dojść w 2040 r. co najwyżej do 90 proc. średniej unijnej, ale po tym terminie nasz dystans do Europy Zachodniej i do przeciętnego poziomu dochodów w całej Unii zacząłby wzrastać. Tymczasem ścieżka konwergencji podana we wspomnianym planie zakłada, że w 2030 r. zrównamy się ze średnią unijną, a w 2040 r. osiągniemy wskaźnik 128, czyli zrównamy się ze średnią w Europie Zachodniej, a nawet znacznie ją przekroczymy.

Jeżeli nawet jakimś cudem (np. przez powstrzymanie emigracji zarobkowej i zwiększenie imigracji) uda się nam złagodzić niekorzystne trendy demograficzne i ich negatywny wpływ na wzrost gospodarczy, to jednak wątpliwe, byśmy w ciągu najbliższych 15 lat doszli do poziomu zarobków i dochodów równego przeciętnej w Unii. Na znaczne przekroczenie unijnej średniej w ogóle nie ma co liczyć.

Średnią wartość PKB per capita w UE kształtuje w decydującym stopniu piątka największych państw Europy Zachodniej (które wytwarzają ok. 70 proc. łącznego produktu Unii i skupiają ponad 60 proc. ludności). W unijnym rankingu PKB per capita Polska zajmuje obecnie 24. miejsce. Za nami są tylko cztery kraje: Łotwa, Chorwacja, Rumunia i Bułgaria. Aby zrównać się ze średnią unijną, trzeba wyprzedzić wszystkie pozostałe kraje EŚW, łącznie z Czechami, Słowacją i Słowenią, a ponadto Grecję i Portugalię oraz Maltę i Cypr. Aby znaleźć się w ścisłej czołówce całego peletonu, z dochodem na mieszkańca wyższym o 28 proc. od średniej unijnej, musielibyśmy wyprzedzić nie tylko Hiszpanię i Włochy, ale także Niemcy, Francję i W. Brytanię oraz kilka innych krajów wysoko rozwiniętych, takich jak Austria, Belgia, Dania i Szwecja. Jest to zadanie niewykonalne i wskazywanie takiego celu graniczy z absurdem.

Sumując, ścieżka konwergencji dochodowej Polski z UE podana w planie Morawieckiego jest wizją ambitną, lecz zbyt optymistyczną, i mało prawdopodobne, by została w pełni zrealizowana. Chyba że pozostałe kraje Unii, zwłaszcza Europa Zachodnia, jeszcze mocniej przyhamują i poczekają solidarnie, aż ich dogonimy i przegonimy. Ale na to nie ma co liczyć i trudno życzyć tego naszym sąsiadom.

Ten sceptyczny komentarz nie przekreśla mojej sympatii dla ogólnych założeń tego planu, a zwłaszcza troski o to, aby wzrost gospodarczy owocował wyraźną i ciągłą poprawą warunków życia społeczeństwa.

Opublikujcie ten plan

Gdyby zebrać wszystkie opublikowane już w prasie komentarze do planu Morawieckiego – niektóre pochlebne, inne nad wyraz krytyczne, to uzbierałaby się z tego niemała książka. Tymczasem sam plan (czy zarys planu), określający strategię rozwoju kraju oraz główne cele polityki gospodarczej państwa na najbliższe lata, jest dostępny jedynie w formie prezentacji zawieszonej na stronie internetowej oraz krótkiego załącznika do uchwały Rady Ministrów akceptującej plan. W dyskusji o jego wadach i zaletach nikt nie zwrócił dotąd uwagi na to, że dokument tej rangi zasługiwałby na odrębną publikację, choćby w formie broszury zawierającej główne tezy, a nie tylko wirtualnej prezentacji. Z ostatnich zapowiedzi wynika, że plan w postaci uszczegółowionej będzie gotowy na przełomie czerwca i lipca. Nic chyba jednak nie stoi na przeszkodzie, aby ogólne założenia tej strategii opublikować już teraz.

Autor to emerytowany pracownik naukowy SGH, a obecnie sekretarz komitetu redakcyjnego „Ekonomisty".

Gdy przed kilku laty nasz ówczesny premier demonstrował sławetną mapę pogrążonej w kryzysie Europy, z Polską jako zieloną wyspą, zapytany przez jedną z gazet o opinię doradzałem ludziom zimny prysznic. Dzisiaj, kiedy nowy wicepremier prezentuje ścieżkę konwergencji sugerującą, że możemy nie tylko dogonić, ale i przegonić Europę, doradzam wszystkim kubełek zimnej wody.

Podana w planie Morawieckiego „przykładowa" ścieżka konwergencji zakłada, że w 2030 r. Polska osiągnie PKB per capita równy jego przeciętnemu poziomowi w UE, a w 2040 r. przekroczy unijną średnią o 28 proc. Nie wiadomo, co znaczy „przykładowa", ale zakładam, że chodziło o pokazanie celów potencjalnie osiągalnych. Zastanówmy się, czy jest to możliwe.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację