Konstytucja mówi: małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo są pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej. Trwają dyskusje, jak państwo powinno je sprawować i jak głęboko może ingerować w podstawową komórkę społeczną. Gdy w rodzinie dochodzi do przestępstwa, organy ścigania powinny móc podjąć interwencję. Co jednak, gdy nie mówimy o przestępstwie?
Ministerstwo Sprawiedliwości ma pomysł na zmiany w postępowaniach rozwodowych, który tę ingerencję pogłębi. Mediacja, dotychczas dobrowolna, stanie się w zasadzie obowiązkowa, a do sporu o kontakty rodziców z dzieckiem wkroczy prokurator.
Taka zmiana to na pewno sukces środowiska mediatorów, ale rozstających się małżonków nie ucieszy. Obowiązkowe postępowanie pojednawcze już było – za PRL. Zrezygnowano z niego, bo przeciągało proces.
Kto przechodził przez rozwód, zna ten ból i chciałby jak najszybciej mieć za sobą traumę pozwu, czekania na termin, procesu, kolejnych rozpraw, bojów o majątek i dzieci, aż do wyroku. W najlepszym razie to kilka miesięcy, ale realnie trzeba liczyć ten czas w latach. Teraz będzie to trwało jeszcze dłużej. Zyskają małżonkowie, którzy rozwodzić się nie chcą. Podczas mediacji będą mogli próbować ocalić rozpadający się związek. Jeśli naprawdę ocalą – będzie to sukces. W większości przypadków skończy się jednak grą na czas.
Zmartwią się też prawnicy żyjący z rozwodówek, bo na mediacjach nie zarobią. Dodatkowe zajęcie zyskają za to prokuratorzy. Czy naprawdę bez ich udziału nie da się ustalić, który rodzic i w jakim zakresie zajmie się dziećmi? Starzy adwokaci wiedzą, że bez porozumienia zainteresowanych nie pomogą ani oni, ani sędzia, ani prokurator. I będzie tak, jak śpiewała Maryla Rodowicz: „ty masz pewnie więcej spokoju, ja mam dzieci"... Bo często dziećmi w rozwodzie się gra. A teraz do gry wejdzie prokuratura. Aż się prosi, by nią postraszyć współmałżonka. Rozwodu to nie przyśpieszy, traumy nie skróci. Wręcz przeciwnie.