Za kilka dni oficjalnie prace nad dwoma projektami nowego kodeksu pracy (indywidualnym i zbiorowym) zakończy Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy. Próbowała ona ucywilizować przepisy. Zanim jednak zdążyła oficjalnie przedstawić owoce swych prac, już podniosło się larum – na razie ze strony przedsiębiorców – na proponowane zmiany.

Nie dziwię się przedsiębiorcom. Pomysł wprowadzenia jako zasady, że każda osoba obecna na terenie firmy jest pracownikiem, chyba, że pracodawca wykaże, iż wykonuje prace poza jego strukturami, to potężny cios w działające w naszym kraju firmy. W wielu z nich popularne jest samozatrudnienie, które jest nim jedynie z nazwy. Z drugiej jednak strony gdyby nie ta forma, mogłoby się okazać, że pracownik pracy nie ma wcale, bo pracodawcy nie stać na zatrudnienie go na umowę o pracę.

Jak znaleźć złoty środek? To zadanie nie tyle niełatwe, ile niemożliwe do zrealizowania. Przy każdym rozwiązaniu któraś ze stron będzie niezadowolona. Pracodawcy zależy na tanim pracowniku, do tego fachowcu. Pracownikowi – na wysokich zarobkach i ochronie. A to coraz trudniej pogodzić.

Od lat wiadomo jednak, że coś w tej sprawie trzeba zrobić. Gdy w 2016 r. powoływano obecną Komisję Kodyfikacyjną Prawa Pracy, w oficjalnym komunikacie Ministerstwo Rodziny i Pracy informowało, że konieczność poprawienia przepisów wymusza zmieniająca się sytuacja na rynku pracy. Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę, że podobną komisję do podobnych zadań i z podobnych powodów powołał w 2002 r. Leszek Miller. Również składała się ona z niezależnych ekspertów i podobnie jak obecna zajmowała się zmianami w indywidualnym i zbiorowym prawie pracy. I także przygotowała propozycje konkretnych zmian. W 2006 r. trafiły do ówczesnego prezesa Rady Ministrów – Jarosława Kaczyńskiego, a stamtąd do szuflady. By już w niej pozostać.

Szanse, że sytuacja się powtórzy, są duże. Bo to, co przygotuje Komisja Kodyfikacyjna, to nie rządowe propozycje. Rząd, owszem, może się nimi zająć. By tak się stało, trzeba jednak woli politycznej. Czy taka się znajdzie? Przed nami wybory samorządowe, potem parlamentarne. Pytanie, o czyje poparcie zabiegać: pracowników, którzy chcą etatów, czy przedsiębiorców niechętnych zmianom? Zakładam, że skończy się podobnie jak z poprzednią komisją. I przedsiębiorcy, i pracownicy dostaną to, co mają, czyli obietnice, że ktoś w końcu ich sprawami się zajmie. Tylko nie teraz. A zupa gotowana na obietnicach jest niezbyt pożywna. Bywa za to niestrawna.