W ubiegłym roku byliśmy świadkami politycznych zapasów dotyczących wynagrodzeń polityków. Opozycja zapałała świętym oburzeniem, że ministrowie i wiceministrowie dostają oprócz pensji nagrody. Czego to wówczas nie usłyszeliśmy! Że nagrody się nie należą (dla odmiany według prominentnych polityków obozu rządzącego było dokładnie odwrotnie – one po prostu się należały), że to nieuczciwe, że co mają powiedzieć nauczyciele... Ostatecznie PiS nakazał ministrom oddanie nagród. Ale żeby opozycja miała za swoje, przeforsował obniżkę uposażeń parlamentarzystów i samorządowców o dziesięć procent. Ot, ty mi naplułeś do zupy, to ja tobie napluję do kawy.
Dziwię się, że władza nie dostrzega olbrzymiego dysonansu między tym, co mówi o kondycji polskiej gospodarki, a tym, jak się zachowuje w sprawie wynagrodzeń. Jeśli bowiem jesteśmy coraz zamożniejsi, pensje obywateli rosną, ubóstwo niknie w oczach, to po co takie populistyczne gesty jak obniżka pensji poselskich? Czy taka obniżka i konsekwentne blokowanie urealnienia wynagrodzeń urzędników coś da przysłowiowemu nauczycielowi? Nawet rząd nie twierdzi, że coś da. To czysty populizm. I to wyjątkowo głupi populizm.
Nie przynosi on państwu niczego dobrego. Nie zmienia negatywnego postrzegania klasy politycznej. Skutecznie za to odstrasza od sfery publicznej wielu fachowców. Sytuację, w której wiceminister odpowiadający za projekty strategiczne dla państwa zarabia mniej niż menedżer sklepu, można określić tylko w jeden sposób. To patologia. Polskę stać na to, by godziwie płacić ludziom, którzy nią zarządzają. Ale niech tylko któryś rząd spróbuje przystąpić do reformy wynagrodzeń – opozycja nie pozostawi na nim suchej nitki. W psuciu państwa nasza klasa polityczna, na co dzień tak bardzo skłócona, jest wyjątkowo solidarna.
Jawność – tylko w jednym celu
Z taką szkodliwą solidarnością, a raczej nakręcaniem spirali populizmu, mamy do czynienia w przypadku pomysłów na psucie Narodowego Banku Polskiego. Uchwalona przez Sejm ustawa o NBP wprowadzająca jawność wynagrodzeń jego kadry kierowniczej będzie mieć tylko negatywne skutki. Podważy prestiż banku centralnego. Pozbawi go fachowej kadry, uwikła w polityczne gierki. Dotychczas politycy wszystkich opcji wykazywali na tyle rozsądku, że swoimi sporami nie niszczyli tej arcyważnej instytucji. Najwyraźniej to już przeszłość.
Kwestia wynagrodzeń w banku na politycznej wokandzie stanęła po doniesieniach o wysokich płacach dwóch pań dyrektor z NBP. Nie mam wątpliwości, że wynagrodzenia prezesa i członków zarządu powinny być jawne, tak jak w większości europejskich banków centralnych. Nie ma jednak powodu, by ujawniać płace konkretnych, wskazanych z imienia i nazwisk dyrektorów. Ich nie wybiera Sejm, nie powołuje prezydent. To nie politycy. To specjaliści. Dlaczego mają być traktowani tak, jakby ich stanowiska były polityczne? Owszem, można ujawnić widełki płac na dyrektorskich stanowiskach, ale nic więcej.