Rzeczpospolita: Google przedstawił zestawienie haseł wpisywanych w wyszukiwarkę, które w 2016 roku najszybciej zyskiwały na popularności. W czołówce znalazły się takie hasła, jak: „Donald Trump", „jak odmawiać różaniec?" czy „kim jest Ryszard Petru?". Czy to naprawdę najpopularniejsze informacje, jakich szukamy w internecie?
Prof. Włodzimierz Gogołek: W pewnym stopniu tak, ale na pewno nie od A do Z. W tego typu statystykach znajdują się przede wszystkim informacje kulturowo, firmowo akceptowalne. Od wielu lat mamy do czynienia z autocenzurą wynikającą z wewnętrznej polityki wspomnianej wyszukiwarki. Na przykład jeśli wpiszemy słowo: „piersi", to Google kwalifikuje to jako coś złego, np. związanego z pornografią, i udzieli podpowiedzi: „piersi z kurczaka".
Czy dlatego w zestawieniu nie ma haseł związanych m.in. z pornografią, treściami erotycznymi?
To dotyczy również polityki. Pewne niewygodne informacje, np. z pola walki w Iraku czy Afganistanie, są cenzurowane. Ale to nie jest tylko przywilej Google'a, podobnie postępują m.in. Yahoo czy Facebook. To dość powszechne zjawisko. Są to prywatne firmy, więc mogą publikować, co chcą. Jeśli zaś chodzi o pornografię, to informacje w sieci, które jej dotyczą, są w ścisłej czołówce popularności. Najczęściej wykorzystywane słowa w wyszukiwarkach są związane z seksem. Tak było od początku internetu, tak jest i zapewne pozostanie...
A można to jakoś ograniczać?