Raczej staramy się te prawa odkryć. One tam są, a my tylko próbujemy, używając pewnych ram pojęciowych opierających się na matematyce, odkryć je i opisać. Narzucić przyrodzie niczego nie można. Nie zmuszę siłą woli czy wyobraźni filiżanki żeby się zdematerializowała lub zaczęła unosić nad ziemią. Nie zapominajmy, że koniec końców o słuszności teorii wciąż decyduje eksperyment. Natura zawsze ma w fizyce – a przynajmniej powinna mieć – ostatnie słowo.
A może wmawiacie sobie, że matematyczny opis natury jest piękny?
Trzeba by zastanowić się czym w ogóle jest piękno. Mówi się, że piękno jest w oku patrzącego i nie ma znaczenia, czy oko to jest przy tym uzbrojone teleskop, akcelerator, czy geometrię różniczkową. W historii nauki nieraz zresztą bywało, że teoria powszechnie uważana za piękną okazywała się nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Na przykład na początku XVII wieku Johannes Kepler zauważył intrygującą prawidłowość w orbitach planet, których wówczas znano sześć (w tym Ziemia – Kepler był zagorzałym kopernikanistą). Mianowicie, gdy powkładał sfery odpowiadające orbitom planet w kolejne bryły platońskie, tworząc coś w rodzaju kosmiczno-geometrycznej matrioszki (idąc od zewnątrz: sfera Saturna, sześcian, sfera Jowisza, czworościan, sfera Marsa, dwunastościan, sfera Ziemi, dwudziestościan, sfera Wenus, ośmiościan, sfera Merkurego, a wreszcie wewnątrz niej Słońce) i wszystko dokładnie przeliczył, otrzymał zadziwiająco dokładną zgodność między promieniami kolejnych sfer z wynikami obserwacji astronomicznych. Oto więc najdoskonalsze pięć wielościanów okazało się kluczem do „tajemnicy kosmografii", jak zresztą Kepler nazwał swój traktat na ten temat. Jego model za jednym zamachem wyjaśniał odległości między planetami, jak również samą liczbę planet (więcej nie może ich być, bo nie istnieje więcej brył platońskich). Model ten był dla niego po prostu zbyt piękny, aby nie był prawdziwy. Niestety – a raczej na szczęście – jeszcze za jego życia dokładniejsze obserwacje obaliły jego geometryczną teorię Układu Słonecznego. Zapewne gdyby nie te nowe dane astronomiczne, Kepler dożyłby swoich lat w przekonaniu, że jego teoria jest słuszna, a była tylko i wyłącznie elegancka matematycznie.
Na ile możemy wierzyć teoriom fizycznym lub matematycznym?
W takim absolutnym sensie wierzyć im nie możemy. Siłą nauki, w tym zarówno matematyki jak i fizyki, jest otwartość na rewizje. Zawsze może pojawić się taki eksperyment, który pokaże, że dana teoria jest nie do utrzymania i wtedy trzeba szukać lepszej. Zawsze trzeba zachować odrobinę sceptycyzmu i brać pod uwagę, że wszystkie teorie jakimi dysponujemy, jak choćby teoria Newtona, która święciła triumfy przez 300 lat, mogą zostać sformułowane lepiej, albo w sposób jakiego nikt wcześniej nie dostrzegł. Do niektórych teorii możemy mieć większe zaufanie, bo wyrosły z nich całe technologie, które byłyby wcześniej całkowicie nie do pomyślenia. Dzięki teorii względności mamy na przykład GPS, który zwyczajnie by nie działał bez uwzględnienia odkryć Einsteina. To już nie jest tak jak w czasach Edisona, gdy efektywnie świecącą żarówkę można było skonstruować do pewnego stopnia metodą prób i błędów. Bez tych teorii nie mielibyśmy współczesnych urządzeń. W tym sensie możemy mieć pewność, że nawet jeśli te teorie nie są ostateczne, bo na pewno nie są, to jednak dosyć dobrze opisują rzeczywistość.