Ian Hill: Rock przedłuża młodość

Założyciel Judas Priest Ian Hill mówi Jackowi Cieślakowi o płycie „Firepower” i pięciu dekadach grania.

Aktualizacja: 07.03.2018 05:53 Publikacja: 06.03.2018 16:37

Ian Hill: Rock przedłuża młodość

Foto: Justin Borucki/MateriaŁy prasowe

"Rzeczpospolita": Założył pan zespół ze szkolnym kolegą K.K. Downingiem 48 lat temu. Jakie prowadziliście wtedy życie?

Ian Hill: Byliśmy bardzo młodzi, wielu z nas grało w młodzieżowych zespołach, ale rozpoczynaliśmy przecież dorosłe życie i trzeba było podejmować niełatwe decyzje, co będziemy robić w przyszłości. Kochaliśmy grać, ale trzeba było się utrzymać, a to nie było łatwe. Pamiętam to dobrze, bo żeby zająć się muzyką, musiałem zrezygnować z pracy. Dorabiałem daleko od domu jako nocny stróż dwie–trzy noce w tygodniu. To nie dało się pogodzić z próbami i występami. Byłbym wykończony. Ale rezygnując z pracy, zdecydowałem się na życie z dnia na dzień.

Ile zarabiał pan na początku?

Ile zarabiałem? Nic! Wszystko szło na paliwo do samochodu i koszty przejazdu autostradą. Musieliśmy się przecież pokazywać, grać. Przetrwaliśmy tylko dzięki pomocy rodzin i naszych dziewczyn, które nas dokarmiały i podtrzymywały na duchu. Spaliśmy gdzie się dało, czasami w bagażniku samochodu. Na hotel nas nie było stać. A kiedy pojechaliśmy na koncerty do Norwegii w lutym – nie było za ciepło. Szalała skandynawska zima, a my spaliśmy w vanie. W porę staliśmy się popularni i zaczęliśmy zarabiać porządne pieniądze.

Źródło zdjęcia: materiały prasowe

Jest pan odpowiedzialny za zaproszenie do zespołu wokalisty Roba Halforda. Czy to pomogło w osiągnięciu sukcesu?

To był przypadek, ale przypadki pomagają. Nasz ówczesny wokalista spodziewał się narodzin dziecka i musiał znaleźć stałą pracę, żeby utrzymać rodzinę. Siostra Roba była wtedy moją dziewczyną. Słyszeliśmy o nim, że dobrze śpiewa, ale nigdy nie widzieliśmy go w akcji. Już nasze pierwsze spotkanie było bardzo udane. Świetnie sprawdzał się w heavy metalu, pasowaliśmy do siebie i dołączył do nas.

Halford stwierdził podczas dziesięcioletniej nieobecności w Judas Priest, że ukrywanie homoseksualizmu spowodowało jego depresję, izolację i doprowadziło do nadużywania alkoholu oraz narkotyków. Jego preferencje były dla was tajemnicą?

Na każdym etapie kariery Bob podejmował takie decyzje, jakie chciał. To już chyba 20 lat, kiedy zdecydował się na coming out w publicznym oświadczeniu. Proszę mi wierzyć, dla nas jego życie nie było tajemnicą. W show-biznesie wszyscy wiedzą o sobie wszystko.

Zespół się wykrusza. Kilka lat temu opuścił go K.K. Ostatnio zrobił to Glenn Tipton, który walczy z parkinsonem.

To bardzo dramatyczne doświadczenie dla Glenna. Zaczęło się podczas prób do poprzedniego tournée. Wtedy jednak sytuacja się ustabilizowała i podczas koncertów mógł dawać z siebie wszystko. Podczas prób przed tegorocznym tournée stan zdrowia był zmienny. Nic nie gwarantowało, że będzie mógł podołać wyzwaniom. Dlatego zdecydował, że w miarę swoich możliwości będzie pojawiał się na scenie, ale na pewno nie wtedy, gdy choroba będzie się nasilać. Wspieramy go, a on jest z nami.

Co sądzić o zastępstwach w rock and rollu, gdy Axl Rose z Guns N' Roses zostaje wokalistą AC/DC? Czy chodzi o show, czy o biznes?

Pieniądze są dla muzyków ważne, jak dla każdego, ale muzyki nie da się tworzyć bez miłości do niej. Wielu z nas uwielbia AC/DC, jego piosenki i chciałoby je grać. Wiem, co mówię, bo koncertowaliśmy z nimi, gdy promowali „Highway To Hell”. Angus Young, lider AC/DC, znalazł się w trudnej sytuacji po odejściu Briana Johnsona, spowodowanym jego problemami ze słuchem, bo przecież chce grać dalej. Rozumiem to, bo Judas Priest znalazło się w podobnej sytuacji, gdy Rob Halford postanowił sobie zrobić przerwę w śpiewaniu. Axl Rose jest jednym z tych, który kocha śpiewać, lubi AC/DC i dlatego znalazł się w jego szeregach.

Jak wspomina pan współpracę z polskim plastykiem Rosławem Szaybo przy tworzeniu okładki „British Steel”?

To wielki artysta. Kiedy spotkaliśmy się, pracował dla plastycznego działu CBS. Zaprojektował dla nas trzy okładki. Zawsze zaskakiwał nas swoimi pomysłami i wyobraźnią.

Długie rockowe maratony są w stanie wykończyć nawet młodych muzyków. Jak sobie radzicie z tym problemem, dobiegając siedemdziesiątki?

A ja myślę, że jest inaczej. To właśnie perspektywa koncertów i nagrywania płyt utrzymuje nas w dobrej życiowej formie. Przełom nastąpił pod koniec lat 90., kiedy pojawiły się symptomy zmęczenia, ale jak się okazało, o wiele bardziej dotkliwa po wielu latach dynamicznego życia była bezczynność. Kto wie – może organizm domaga się ożywczego wysiłku i przy odrobinie zaangażowania, odpowiednich ćwiczeniach – lepiej jeździć po świecie, niż chodzić po lekarzach i do apteki. Kiedy nie pchamy się na emeryturę – być może dłużej jesteśmy młodzi. Kochamy grać i koncertować, a miłość przedłuża młodość. Także miłość fanów, którzy również nie widzą powodów, żebyśmy zeszli ze sceny. Będziemy grać tak długo, jak starczy nam sił.

Niektóre gwiazdy po występie wsiadają do jeta i lecą do domu. Jak wy spędzacie czas między koncertami?

Kiedy ukaże się ten wywiad, będziemy już na kolejnym tournée, które potrwa 12 tygodni. Czasami zdarza się nam kilkudniowa przerwa i możemy wrócić do domu, jeśli jesteśmy w pobliżu. Ale teraz mamy w planach m.in. Meksyk. Na pewno będziemy sobie robić wycieczki, tam gdzie można zobaczyć coś ciekawego, ale życie muzyka rockowego jest proste. Jeśli okaże się, że po zjedzeniu kolacji wybija siódma wieczór i bar będzie już otwarty – to właśnie tam będzie można nas znaleźć, gdy akurat nie będziemy na scenie.

Nowy album wyprodukował Tom Allom, współautora waszych największych sukcesów. Ale zaprosiliście też jako współproducenta młodszego Andy'ego Sneapa, odpowiedzialnego za płyty Megadeath. Jakiego oczekiwaliście efektu?

Stworzyli ekipę z naszych marzeń. Wszystko zaczęło się od Toma, ponieważ nie ma innego producenta, który wie o nas tyle co on. Współtworzył naszą historię. Ale zależało nam również na tym, żeby zbliżyć się do najmłodszych pokoleń słuchaczy, a Andy najnowsze techniki nagrywania ma w jednym palcu.

Czego możemy się spodziewać po koncercie w Spodku 13 czerwca?

Zaprezentujemy wspaniałą, wielkoformatową produkcję i zestaw naszych największych hitów z tym, co najlepsze z naszej nowej płyty „Firepower”. Ale będą też niespodzianki: piosenki, których dawno nie wykonywaliśmy, bo zależy nam na gorącym aplauzie fanów.

"Rzeczpospolita": Założył pan zespół ze szkolnym kolegą K.K. Downingiem 48 lat temu. Jakie prowadziliście wtedy życie?

Ian Hill: Byliśmy bardzo młodzi, wielu z nas grało w młodzieżowych zespołach, ale rozpoczynaliśmy przecież dorosłe życie i trzeba było podejmować niełatwe decyzje, co będziemy robić w przyszłości. Kochaliśmy grać, ale trzeba było się utrzymać, a to nie było łatwe. Pamiętam to dobrze, bo żeby zająć się muzyką, musiałem zrezygnować z pracy. Dorabiałem daleko od domu jako nocny stróż dwie–trzy noce w tygodniu. To nie dało się pogodzić z próbami i występami. Byłbym wykończony. Ale rezygnując z pracy, zdecydowałem się na życie z dnia na dzień.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz