Reklama
Rozwiń
Reklama

Robert Mazurek: Ziewanie towarzyszy mi coraz częściej

Czytam, że jednego sędziego w Polsce wykończyło nagie zdjęcie. Jest na nim sam. Matko jedyna, to PiS się już za nudystów wziął?! Tu, w południowej Afryce, do lepszych obrazków przyzwyczajeni są czytelnicy gazet. Fotką in flagranti załatwiono jednego biskupa i kilku polityków opozycji, więc goły sędzia, w dodatku bez baby, wzbudziłby co najwyżej politowanie. Wiadomo dlaczego.

Aktualizacja: 01.09.2019 20:50 Publikacja: 30.08.2019 18:00

Robert Mazurek: Ziewanie towarzyszy mi coraz częściej

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

I ziewanie, o, właśnie, ziewanie. Towarzyszy ono mojej osobie coraz częściej, i to zamiast oburzenia, nie dlatego nawet, że tak zepsuty jestem, raczej przyzwyczajony. Upił się ktoś ważny? Phi tam, kiedyś, jak była impreza w hotelu sejmowym, to panienka przez okno wypadła. Zresztą, zaraz tam wypadła, może polatać chciała jak córka marszałka Borusewicza, która – jeśli wierzyć rządowej telewizji – 13 razy poleciała z papą w oficjalną delegację zagraniczną.

Czy mnie to oburza? W najmniejszym stopniu, bawi co najwyżej. Zawsze mnie bawi, jak jakieś cymbały pieczołowicie zastawiają na kogoś sidła, po czym same w nie wpadają. W języku smarkaterii nazywa się to instant karma – zerknijcie na YouTube'a, miliony tam filmików, jak ktoś chciał kogoś do wody wepchnąć, a tymczasem, ha, ha, ha, runął jak długi. To spotkało teraz Borusewicza, który najpierw pryncypialnie potępiał Kuchcińskiego, a dziś takie buty. Zwykle jednak nawet rozbawienia nie ma, samo ziewanie zostaje. To zresztą najlepszy sprawdzian tego, czy afera jest serio, czy nadmuchana – przeczytajcie sobie o niej dwa tygodnie, miesiąc po wybuchu. I co, jest drżenie, jest irytacja? Nie ma? To znaczy, że to balon był.

To tylko pozorna zmiana tematu: działo się to na początku lat 90. Miałem dla siebie cały dzień w Pietrozawodsku, stolicy Karelii. Zwiedzania jest na godzinę, poszedłem więc na pocztę i mnie tknęło, żeby do matki z ojcem zadzwonić, że synalek w Rosji nie zginął. Zamawiam międzymiastową. „Błyskawiczną czy normalną?" „A ile się czeka?" „Na normalną trzy dni". „To ja poproszę błyskawiczną". „24 godziny, pan przyjdzie jutro". Wysłałem telegram.

Dziś wygląda to inaczej. W Zimbabwe może nie być prądu i za dnia nie ma, może nie być wody i faktycznie, nawet w Harare nie ma, może nie być paliwa, wolności słowa i chleba w sklepie, ale internet jest podstawowym prawem człowieka. Jedynym przestrzeganym zresztą. Internet i telewizja, dodajmy, bo prądu nie ma, ale panele słoneczne muszą wystarczyć na telewizor. Dobra, trochę przesadziłem z tym internetem, uznajmy, że bywa. Czasem zresztą w postaci szczątkowej, najpopularniejszej tutaj, gdy można sobie kupić kartę tylko na WhatsAppa, serio. Na Madagaskarze funkcjonuje to w wersji na Facebooka, jak widać, co kraj, to potrzeba. Gdyby to rozpowszechnić w Europie, to w Danii pewnie byłyby tylko na Pornhuba.

W każdym razie ta dostępność internetu ma swoje fatalne strony, bo w zasadzie przez cały miesiąc w Afryce – z kilkudniowymi przerwami – byłem w kontakcie z Polską. A kiedyś inaczej bywało, oj, inaczej. Wracał człowiek do ojczyzny i rzucał się stęskniony na gazety. Czytało się je, omijając bzdury z pierwszej strony, instynktownie wyłapując, co naprawdę ważne. O istnieniu rządu Suchockiej dowiedziałem się prawie miesiąc po jego powstaniu, a poczytałem o tym dwa miesiące później. I co, w zasadzie można było jeszcze chwilkę poczekać, a już byłoby nieaktualne, prawda?

Reklama
Reklama

Ale nie, teraz zamiast Afryką człowiek się Polską zajmuje. Gazety spekulują, kto będzie nowym ministrem finansów, bo stary ma już z miesiąc i się zużył. Nie mam pojęcia, kto będzie, ale wiem, kto powinien. Otóż powinna to być któraś z Zulu Ladies, czyli Zulusek z dworca autobusowego w Gaborone. Bo trzeba państwu wiedzieć, że w stolicy Botswany rozbudowują Business and Commerce District, dzielnicę biurowców. I jest to wyjątkowo nietrafiona lokalizacja. Prawdziwe centrum biznesu na Afrykę Południową jest kilometr obok, na dworcu. Panie handlują nie tylko każdą walutą świata, no, może przy północnokoreańskich wonach by się zawahały, ale i całym arsenałem nuklearnym Związku Radzieckiego. Są przy tym skromne i – zgodnie z poleceniami premiera Morawieckiego – nie kradną.

To akurat znam z autopsji, a o tym ministrze finansów musiałem gdzieś przeczytać. Tylko, wytłumaczcie, bo sam siebie nie rozumiem, po co?

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

I ziewanie, o, właśnie, ziewanie. Towarzyszy ono mojej osobie coraz częściej, i to zamiast oburzenia, nie dlatego nawet, że tak zepsuty jestem, raczej przyzwyczajony. Upił się ktoś ważny? Phi tam, kiedyś, jak była impreza w hotelu sejmowym, to panienka przez okno wypadła. Zresztą, zaraz tam wypadła, może polatać chciała jak córka marszałka Borusewicza, która – jeśli wierzyć rządowej telewizji – 13 razy poleciała z papą w oficjalną delegację zagraniczną.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Reklama
Plus Minus
Janusz Kapusta: 30 lat w „Plusie Minusie”
Plus Minus
„Bugonia”: Planeta ludzi i kosmitów
Plus Minus
„Star Wars: Legends of the Force”: Zbieraj i walcz
Plus Minus
„Bastion”: Barwna katastrofa
Materiał Promocyjny
Manager w erze AI – strategia, narzędzia, kompetencje AI
Plus Minus
„Miłość”: Pułapki niezależności
Materiał Promocyjny
eSIM w podróży: łatwy dostęp do internetu za granicą, bez opłat roamingowych
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama