Adwokat o studiach prawniczych: Niech będzie jak u Darwina

Studia prawnicze powinny być elitarne, i na bardzo wysokim poziomie. Uczelnie o wątpliwym poziomie nauczania – do likwidacji. Trzeba zrezygnować z podziału na radców i adwokatów – radzi prawnik Aleksander Tobolewski.

Aktualizacja: 02.07.2016 18:56 Publikacja: 02.07.2016 12:00

Adwokat o studiach prawniczych: Niech będzie jak u Darwina

Foto: rp.pl

Minęło mi właśnie 50 lat od otrzymania świadectwa maturalnego w Polsce. W 1966 – roku tysiąclecia państwa polskiego, najważniejszy był dla nas, absolwentów, bal maturalny i dostanie się na studia. W tamtych czasach prawo uważane było za jeden z najlżejszych wydziałów i ci, co mieli na bakier z naukami ścisłymi, tam próbowali swoich sił. Nie z wyrachowania, bo większość absolwentów prawa i tak lądowała, jako urzędnicy, a kariera adwokata czy radcy prawnego była trudniejsza do osiągnięcia niż wygrana w Totalizatorz a Sportowym (dzisiaj LOTTO). Egzaminy bardziej sprawdzały inteligencję niż wiedzę – zwłaszcza historyczną, która i tak była zakłamana, o czym egzaminujący doskonale wiedzieli. Były punkty za pochodzenie, co do dzisiaj objawia się niewymawianiem przez niektórych uznanych prawników głosek ą i ę. Zastępują je, om, e lub mne. Studia były lekkie, miłe i przyjemne, choćnie dla wszystkich. Uczono przede wszystkim indywidualnego myślenia, reguł rządzących dziedzinami prawa, kojarzenia faktów i historii prawa od czasów rzymskich. Aktualne przepisy były albo bardzo dobre, albo robione według systemu radzieckiego – pod zapotrzebowanie partii – czytaj: Narodu i klasy robotniczej, i stanowiły tło do objaśniania jak prawo działa – lub nie.

W Kanadzie jest jeszcze ciężej...

Szok przeżyłem, zaczynając od początku studia w Montrealu, jako że nie można było – i słusznie – nostryfikować polskiego dyplomu prawnika w Kanadzie. Byłem już w Polsce doktorem nauk prawnych, ale gdy na pierwszym semestrze dostałem do przeczytania w ciągu trzech miesięcy 15 tys. stron tekstu, zastanawiałem się, czy będę miał czas się podrapać. Przeczytać, a co z przestudiowaniem? Dodam, że w Kanadzie prawo było uważane za najtrudniejsze po medycynie studia. Tak było i jest. By dostać dobrą pracę w firmie adwokackiej trzeba było wykazać się doskonałymi wynikami.

Byle kto dostawał się do byle jakiej kancelarii. Uczono zawodu, konkretnego, przepisów kodeksów, które zostały uchwalone sto lat wcześniej i zmieniane były bardzo rzadko. Po skończeniu studiów – a odsiew był solidny, była roczna aplikacja sądowa lub notarialna i pół roku praktyki u adwokata. Na dobrą sprawę, każdy, kto skończył studia, mógł następnego dnia prowadzić sprawę w sądzie lub przygotowywać akty notarialne. Aplikacja uczyła tylko praktycznego podejścia do pracy i etyki zawodu, a praktyka u adwokata poruszania się w sądzie, żeby wiedzieć, który urzędnik co załatwia, w którym pokoju są rozprawy itp. Byli również absolwenci, którzy od razu ukierunkowywali się na specjalizację i wielu nigdy nawet nie było w sądzie. I tak też jest dalej, na mojej drugiej Alma Mater – McGill University w Montrealu. Jest tylko – jak wiem z kontaktów z profesorami i absolwentami, dużo ciężej.

...a tu coraz łatwiej

W Polsce po 1989 r. miałem tylko incydentalne kontakty z uczelniami. Z prasy i opinii, które do mnie docierają, wynika, że poziom studiów dramatycznie się obniżył. Nie tylko studiów, ale i wymagań do nadania stopni naukowych, a dowcipem krążącym wśród prawników jest pytanie, co to jest doktorat? Odpowiedź: to samo, co kiedyś magisterium. Niestety z publikacji, które dostaję do recenzji lub sam czytam, stwierdzam, że poziom rzeczywiście się obniżył.

Ostatnio opublikowany ranking wydziałów prawa (DGP) nie odzwierciedla, moim zdaniem, poziomu nauczania. Po 1989 r. w Polsce nie było prawników, którzy mogliby obsłużyć zagranicznych klientów, a stawki tych, którzy mieli takie umiejętności, przekraczały stawki najlepszych firm adwokackich w USA. I tak prawo stało się kierunkiem, na który „się idzie", bo potem jest kasa. Dzisiejsza rzeczywistość to już inna sprawa.

Co mi trudno zaakceptować w Polsce, to wieloletnie aplikacje adwokackie, radcowskie, sądowe czy inne. W Kanadzie to jeden rok kursów. Ja na kursach do aplikacji adwokackiej w Montrealu byłem tylko jeden dzień, bo musiałem zarabiać, by spłacić studia, które były tak drogie, że zostawiały nawet zamożnych studentów (a takim nie byłem) z długami. Przygotowywałem się tylko do egzaminów, bo były trudne. Ale studia dobrze przygotowały mnie do zawodu.

Praktyka u adwokatów była teoretycznie płatna, ale praktycznie zdarzało się, że absolwent z wynikami poniżej przeciętnych musiał patronowi dopłacać. Skończył, został przyjęty do izby adwokackiej i następnego dnia mógł bronić oskarżonego o zabójstwo czy występować o milionowe odszkodowanie.

Uważam, że taki system powinien znaleźć miejsce i w Polsce. Elitarne i na bardzo wysokim poziomie studia (bezpłatne publiczne lub wysoko płatne prywatne). Uczelnie o wątpliwych walorach nauczania –do likwidacji. Po skończeniu studiów, trzba zrezygnować z podziału na adwokatów i radców prawnych, bo praktycznie różnica między tymi zawodami jest tylko historyczna i w nazwie – pomijam tutaj niuanse radców zatrudnionych na umowie o pracę. W ministerstwie już słychać, że takiego połączenia nie będzie. Dlaczego?! Czy to widzimisię ministra, czy są poważne powody, (których ja nie widzę)?

Po studiach izba adwokacka powinna prowadzić roczne kursy przygotowujące do pracy, bez wymagania teoretycznej wiedzy, którą absolwent powinien zyskać na studiach z trudnymi egzaminami. Krótka praktyka w biurze adwokackim i automatyczne członkostwo w izbie adwokackiej. Przymusowe ubezpieczenie od odpowiedzialności zawodowej do wysokich granic i... na wolny rynek. I tak jak u Darwina (taki pseudonaukowiec, co to głupstwa mówił, że Bóg nie stworzył świata), „najsilniejszy wygrywa".

Miłych wakacji!

Autor jest adwokatem, od 35 lat prowadzi kancelarię adwokacką w Montrealu

Minęło mi właśnie 50 lat od otrzymania świadectwa maturalnego w Polsce. W 1966 – roku tysiąclecia państwa polskiego, najważniejszy był dla nas, absolwentów, bal maturalny i dostanie się na studia. W tamtych czasach prawo uważane było za jeden z najlżejszych wydziałów i ci, co mieli na bakier z naukami ścisłymi, tam próbowali swoich sił. Nie z wyrachowania, bo większość absolwentów prawa i tak lądowała, jako urzędnicy, a kariera adwokata czy radcy prawnego była trudniejsza do osiągnięcia niż wygrana w Totalizatorz a Sportowym (dzisiaj LOTTO). Egzaminy bardziej sprawdzały inteligencję niż wiedzę – zwłaszcza historyczną, która i tak była zakłamana, o czym egzaminujący doskonale wiedzieli. Były punkty za pochodzenie, co do dzisiaj objawia się niewymawianiem przez niektórych uznanych prawników głosek ą i ę. Zastępują je, om, e lub mne. Studia były lekkie, miłe i przyjemne, choćnie dla wszystkich. Uczono przede wszystkim indywidualnego myślenia, reguł rządzących dziedzinami prawa, kojarzenia faktów i historii prawa od czasów rzymskich. Aktualne przepisy były albo bardzo dobre, albo robione według systemu radzieckiego – pod zapotrzebowanie partii – czytaj: Narodu i klasy robotniczej, i stanowiły tło do objaśniania jak prawo działa – lub nie.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Sejm rozpoczął prace nad reformą TK. Dwie partie chcą odrzucenia projektów