W kraju po okresie przedwojennego lotniczego entuzjazmu, a potem dekadach gospodarki nakazowej, wciąż pozostał duży produkcyjny potencjał, uzupełniony zagranicznymi inwestycjami w latach po ustrojowym przełomie. Na rzecz lotnictwa pracuje wciąż ponad 70 firm zatrudniających 30 tys. pracowników, nierzadko specjalistów wysokiej klasy. Do dyspozycji mają zaplecze badawcze w licznych branżowych instytutach i na politechnikach. To wciąż niewykorzystywane źródło wiedzy i nowych technologii.
Największe skrzydlate zakłady w Warszawie, Mielcu, Rzeszowie, Świdniku, Wrocławiu czy Kaliszu zostały sprywatyzowane i mają zagranicznych właścicieli – to zwykle potentaci globalnej awiacji, Leonardo, Lockheed Martin, Raytheon Technologies. Wszystkich rodzimych większych i małych graczy awiacyjnego biznesu w kraju łączy wspólny mianownik – uzależnienie od zewnętrznej kooperacji.
– Niestety, zazwyczaj mamy do czynienia z podwykonawcami mało wyrafinowanych lotniczych komponentów wytwarzanych na zlecenie zagranicznych kontrahentów, najczęściej bez większej wartości dodanej – ubolewa dr Tomasz Smura, koordynator najnowszego raportu „Przemysł lotniczy w Polsce – możliwości, wyzwania i perspektywy", opracowanego na zamówienie Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Czytaj także: Trwa passa śmigłowca współtworzonego w Świdniku
Autorzy raportu nie pozostawiają wątpliwości: Polska powinna mieć w lotnictwie zdecydowanie większe aspiracje. Piszą, że po błędach i zaniechaniach z okresu gospodarczej transformacji podnieść się będzie trudno, ale warto podejmować wyzwania, które dają szansę na zwiększenie innowacji w skrzydlatym przemyśle, stamtąd trafią do innych branż i zasilą gospodarkę.