Czy koronawirus oznacza koniec globalizacji?

Specjalizacja produkcji nie tylko obniża koszty, ale też uzależnia od wrogów. Dopiero wirus to uzmysłowił.

Aktualizacja: 25.03.2020 05:38 Publikacja: 24.03.2020 17:15

Chiny nie tylko produkują większość rękawiczek i masek higienicznych, ale skupują jeszcze dodatkowe

Chiny nie tylko produkują większość rękawiczek i masek higienicznych, ale skupują jeszcze dodatkowe za granicą. Na zdjęciu: fabryka w prowincji Hubei, 23 marca 2020 r.

Foto: AFP

Wilbur Ross, przedstawiciel ds. handlu USA, zaciera ręce.

– Wreszcie nasze firmy znów wrócą do ojczyzny, tu będą produkować – przekonywał na początku tego tygodnia.

Ekipa Donalda Trumpa od dojścia do władzy w 2016 r. robiła co prawda w tym kierunku wiele. Ale dopiero wybuch epidemii koronawirusa uświadomił Amerykanom, jak bardzo w poszukiwaniu maksymalizacji zysków narażono bezpieczeństwo kraju i zdrowie jego obywateli. Strategiczne magazyny podstawowych środków farmakologicznych nie były odnawiane od 11 lat, a to, co się w nich znajduje, starcza zaledwie dla 1 proc. społeczeństwa.

Problem dobrze ilustruje przykład masek higienicznych N-95, podstawowego środka dla uniknięcia zakażenia. Jeszcze przed wybuchem epidemii w Chinach powstawała aż ich połowa. Później Pekin zwiększył aż dwunastokrotnie tę produkcję, ale jednocześnie zaczął dodatkowo skupywać maski higieniczne za granicą, prowokując inne kraje świata, w tym Rosję, Turcję, Niemcy i Francję do wprowadzenia zakazu eksportu. Ameryka, która uświadomiła sobie później niż inni powagę sytuacji, została na lodzie.

Magazyny wrócą do łask

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja z antybiotykami sprzedawanymi w USA, bo aż 97 proc. z nich powstaje w Chinach. Pekin ma więc potencjalnie potężne narzędzie szantażowania Waszyngtonu, tym bardziej że w chwili próby zamiast współpracować Donald Trump i Xi Jinping coraz bardziej zaostrzają spór o to, kto jest winny szerzeniu się koronawirusa.

Choć to wciąż pierwsza faza pandemii, już widać, że deklaracja Rossa nie jest gołosłowna. Honeywell i 3M rozpoczęły produkcję milionów masek N-95 na terenie USA. Wątpliwe, aby się ona skończyła, gdy strach przed chorobą minie.

Strategiczny jest też rynek laptopów. Ich globalna produkcja spadła w lutym aż o połowę z braku dostępu do części sprowadzanych wyłącznie z Chin przez sojuszników Ameryki: Tajwan, Japonię, Koreę Południową. Idąc za przykładem Toyoty, większość międzynarodowych koncernów już od dawna postawiła na system produkcji „just on time", bazując na bieżących dostawach.

– Magazynowanie jest złe, niepotrzebnie podnosi koszty – mówił dyrektor generalny Apple'a, Tim Cook.

Ale takie rozumowanie w czasach zarazy położyło z dnia na dzień na łopatki wiele zdawałoby się potężnych koncernów.

Amerykańskie, a za nimi europejskie firmy zaczęły masowo przenosić produkcję do Chin w latach 90. Ale prawdziwy przełom nastąpił, gdy z inicjatywy Billa Clintona kraj został w 2001 r. przyjęty do Światowej Organizacji Handlu (WTO), co zasadniczo otworzyło przed produktami wytworzonymi w ChRL zagraniczne rynki. Tyle że Pekin nigdy nie dotrzymał zobowiązań wobec Clintona, przejmując zachodnie technologie, łamiąc prawa autorskie oraz unikając przestrzegania podstawowych norm sanitarnych i ekologicznych. A z czasem stał się strategicznym rywalem Ameryki.

– Myśleliśmy, że Chiny pójdą śladami Tajwanu i Korei Południowej i stopniowo przyjmą zachodnie rozwiązania polityczne, prawa człowieka i demokrację. To się nigdy nie spełniło – przyznawał pod koniec ub.r. „Rz" generał Robert Spalding, doradca ds. chińskich prezydenta Trumpa.

Coraz więcej wskazuje jednak na to, że ta epoka się kończy. Sebastien Breteau, prezes działającej w Hongkongu firmy Quima, która w imię zachodnich koncernów sprawdza jakość produkcji chińskich kontrahentów, sygnalizuje, że otrzymuje coraz więcej zleceń na przeniesienie zamówień do innych krajów azjatyckich, w tym Bangladeszu i Wietnamu.

Jego zdaniem na tej nowej fali dużo może też skorzystać Meksyk oraz kraje Europy Środkowej, bo z jednej strony koncernom amerykańskim, a z drugiej strony niemieckim czy holenderskim łatwiej będzie pogodzić się z zależnością od krajów leżących pod bokiem oraz przestrzegającym zasady demokracji.

Kto kupi chińszczyznę?

Odwrót globalizacji to jednak nie tylko efekt sporu Ameryki z Chinami. We wtorek około 1,7 mld osób, jedna piąta ludzkości, była zmuszona do przebywania w domu. Modele gospodarcze oparte o specjalizację produkcji lub świadczenie usług w skali świata mogą teraz zburzyć stabilność wielu krajów.

Rosja nie odnajduje się w układzie, w którym załamało się zapotrzebowanie na jej ropę, Hiszpania i Włochy nie wiedzą, jak sobie poradzić bez masowego napływy turystów, Niemcy desperacko szukają alternatywy dla eksportu samochodów, które zresztą coraz trudniej produkować z braku sprowadzanych z zagranicy części (przykładem jest dostarczający na cały świat wyspecjalizowane podzespoły elektroniczne koncern MTA Advanced Automotive, którego jedyna fabryka we Włoszech nie działa).

Na razie pierwszym refleksem jest gospodarczy nacjonalizm.

– Musimy teraz kupować produkty francuskie, musimy być patriotami, aby uratować nasze przedsiębiorstwa – oświadczył w ten wtorek minister gospodarki Bruno Le Maire, ogłaszając kolejne restrykcje w poruszaniu się ludności.

Wcześniej w podobnym kierunku szły rekomendacje rządu Niemiec, który zamierza wprowadzić zakaz przejmowania przez obcy kapitał rodzimych koncernów. Z powodu załamania notowań giełdowych można je teraz kupić bardzo okazyjnie.

Największe wyzwanie stoi jednak przed krajem, który wywołał tę całą katastrofę: Chinami. Xi Jinping polecił stopniowe znoszenie ograniczeń w produkcji nawet w Wuhanie i całej prowincji Hubei. Problem w tym, że zapotrzebowanie na ich ofertę na świecie załamało się. Koszt pandemii dla Pekinu będzie kolosalny.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787