Kim znowu straszy

W środę, po raz drugi ciągu tygodnia, Pjongjang wystrzeliwał pociski balistyczne.

Aktualizacja: 01.08.2019 06:17 Publikacja: 31.07.2019 19:52

W Japonii rakiety Kima to jedna z ważniejszych informacji telewizyjnych. Na zdjęciu z 31 lipca przec

W Japonii rakiety Kima to jedna z ważniejszych informacji telewizyjnych. Na zdjęciu z 31 lipca przechodnie w Tokio na tle wielkiego ekranu

Foto: AFP

Pierwsza salwa oddana 25 lipca przeleciała około 600 kilometrów i spadła we „Wschodnie Morze Korei" (jak je nazwano w Pjongjangu) – na całym świecie znane jako Morze Japońskie. W zasięgu pocisków znalazła się cała Korea Południowa, nie doleciałyby jednak do wysp japońskich. Mogłyby spaść na Władywostok, ale Rosja nie wykazała najmniejszego zaniepokojenia koreańskimi próbami.

– Ograniczony lot szybowcowy na niskiej wysokości – powiedział północnokoreański lider Kim Dzong Un o swoich rakietach.

W środę natomiast komuniści odpalili dwie kolejne rakiety z półwyspu Hodo, na wschodzie kraju. Tym razem ich zasięg był mniejszy i wynosił około 250 kilometrów. Eksperci z Zachodu stwierdzili, że były to jakieś inne pociski od dotychczas wystrzeliwanych przez Pjongjang, ale jeszcze nie wiadomo jakie.

Celując w USA

– Ta akcja nie pomaga zmniejszyć wojskowego napięcia ani też w utrzymaniu toczących się rozmów – powiedział południowokoreański minister spraw zagranicznych Kang Kyung-wha, gdy rakiety już spadły do wody. Jednak zarówno prezydent Trump, jak i sekretarz stanu Mike Pompeo bagatelizowali znaczenie obu startów Kima. Mimo że obie salwy rakiet Kima stanowiły bezpośrednie złamanie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ zakazujących Pjongjangowi rozwijanie technologii rakietowych (oraz jądrowych). „To były testy rakiet małego zasięgu, wiele krajów robi podobne. Nie było tam broni atomowej" – mówił Trump.

Tymczasem komunistyczna agencja prasowa KCNA stwierdziła, że „warunkiem wstępnym poprawy stosunków międzykoreańskich i osiągnięcia pokoju na Półwyspie jest odwołanie i na stałe zrezygnowanie z ćwiczeń wojskowych skierowanych przeciw nam". „Dość nieduże, rutynowe i w większości skomputeryzowane ćwiczenia z Amerykanami planowane są na sierpień" – tłumaczył, o co chodzi, jeden z południowokoreańskich wojskowych.

Pjongjang domaga się też usunięcia z Półwyspu południowokoreańskich F-35, wyraźnie dążąc do osiągnięcia przewagi nad Seulem. W dodatku jeszcze w zeszłym tygodniu komuniści zaprezentowali swój nowy okręt podwodny, z którego podobno można wystrzeliwać pociski balistyczne. Jego pojawienie się nie oznacza jednak zasadniczej zmiany sytuacji wojskowej na Półwyspie, która nastąpiła już w 2017 roku. Wtedy to komuniści pokazali, że posiadają prawdziwe rakiety balistyczne z głowicami jądrowymi, które mogą dosięgnąć terytorium USA.

Jak równy z równym

Od tego jednak czasu Południe skłonne jest do rozwijania współpracy gospodarczej z Północą, ale nie do rozbrajania się. „Północ traktuje Seul z pogardą. Wykazuje małe zainteresowanie w ekonomicznej liberalizacji, ale jest bardzo zainteresowany napływem dóbr z USA i Korei Południowej, pod warunkiem że zachowa ścisłą kontrolę nad ich dystrybucją" – opisał jeden z amerykańskich analityków problemy międzykoreańskich stosunków.

– Lepiej byłoby dla władz Korei Południowej, by zajęły się własnymi sprawami – powiedział północnokoreański dyplomata Kwon Jong Gun o próbach Seulu występowania jako mediator między Kimem a Waszyngtonem.

Demonstracyjne starty rakiet skierowane były tyleż do Seulu, co i do Waszyngtonu, z którym Kim koniecznie chce rozmawiać sam i jak równy z równym. Gdy w środę pociski wzlatywały w powietrze, nowy amerykański sekretarz obrony Mark Esper zapowiadał sierpniową podróż do Azji, przede wszystkim do Korei Południowej (m.in. na wspólne ćwiczenia wojskowe). Sekretarz stanu Mike Pompeo zaś leciał do Bangkoku na spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw ASEAN (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej). Jednym z głównych punktów jego pobytu tam miały być rozmowy z szefem komunistycznej dyplomacji. Jednak północnokoreański minister spraw zagranicznych Ri Yong Ho w przeciwieństwo do swych rakiet nie wzniósł się w powietrze i w ostatniej chwili odwołał przylot do Tajlandii.

– Jak zwykle w przypadku Korei Północnej, wszystkie te starty były starannie skalkulowane – stwierdził jeden z zachodnich ekspertów.

Pierwsza salwa oddana 25 lipca przeleciała około 600 kilometrów i spadła we „Wschodnie Morze Korei" (jak je nazwano w Pjongjangu) – na całym świecie znane jako Morze Japońskie. W zasięgu pocisków znalazła się cała Korea Południowa, nie doleciałyby jednak do wysp japońskich. Mogłyby spaść na Władywostok, ale Rosja nie wykazała najmniejszego zaniepokojenia koreańskimi próbami.

– Ograniczony lot szybowcowy na niskiej wysokości – powiedział północnokoreański lider Kim Dzong Un o swoich rakietach.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787