Maszyn podobno było dziesięć, jednak świadkowie mówią o 12–13 eksplozjach. Oficjalnie nie podano, czy były jakieś ofiary ataku, lecz świadkowie twierdzą, że do Abqaiq podjechało 15 karetek pogotowia.
– Te ataki były naszym prawem i ostrzegamy Saudyjczyków, że będziemy wybierali też inne cele – oświadczył rzecznik jednej z szyickich organizacji ruchu Huti, walczącego od pięciu lat w sąsiednim Jemenie o władzę. Sunniccy przeciwnicy Huti wspierani są właśnie przez Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie, głównie atakami lotnictwa. Ale od nich ginie bardzo wielu cywilów, nakręcając spiralę wojny. Jednak Rijad nie chce dopuścić, by Teheran uchwycił przyczółki na Półwyspie Saudyjskim.
Wcześniej już Huti – popierani przez Teheran – wykonywali ataki przy pomocy dronów na saudyjskie instalacje naftowe. Ostatni miał miejsce 17 sierpnia, a jego celem było pole naftowe Shaybah. Jednakże odległość dzieląca Abqaiq od terenów opanowanych przez Huti wynosi około 1300 kilometrów – znacznie poza zasięgiem używanego przez nich drona Qatef-1. W ciągu ostatnich dwóch lat Huti dokonali kilkunastu ataków przy pomocy rakiet oraz dronów, jednak z niewielkim skutkiem, gdyż saudyjska obrona okazała się bardzo skuteczna. A sobotni był największym od dziesięciu lat. – Atak takiej skali i precyzji oznaczałby nagłe zwiększenie zdolności wojskowych Huti, a ani USA, ani Arabia Saudyjska w to nie wierzą – podsumował amerykański ekspert Tim Lister.
– Nie ma dowodów na to, że atak przeprowadzono z Jemenu – stwierdził sekretarz stanu Mike Pompeo.
Pojawiły się już informacje, że drony nadleciały z południowego Iraku, gdzie silne są wpływy Teheranu. Rząd w Bagdadzie gwałtownie przeciw temu zaprotestował. Jednak Pompeo wprost oskarżył Iran o dokonanie ataków, a to wywołało ostrą odpowiedź Teheranu. Eksperci jednak przestrzegli, że ostatni atak oznacza „zmianę zasad gry w regionalnej konfrontacji z Iranem”.