Co najmniej od dnia, w którym kilku posłów Porozumienia Jarosława Gowina nie poparło rozszerzenia porządku obrad kwietniowego posiedzenia Sejmu o prace nad ustawą o korespondencyjnym głosowaniu w wyborach prezydenckich, nie było w Zjednoczonej Prawicy takiego napięcia wewnętrznego. Protest partii Gowina i ugrupowania Zbigniewa Ziobry dotyczący rekonstrukcji rządu zwiastuje nerwową jesień w obozie władzy. Umowa koalicyjna gwarantuje obydwu ugrupowaniom po dwa resorty, kierownictwo PiS chce jednak ograniczyć rząd do 11–12 resortów, a koalicjantom dać po jednym.

Pomysł reformy rządu sam w sobie wart jest rozważenia. Tyle że Prawo i Sprawiedliwość powoływało i likwidowało ministerstwa w miarę politycznej potrzeby, nie bardzo licząc się z uzasadnieniem merytorycznym. Jako wielki sukces ogłosiło likwidację Ministerstwa Skarbu, by z nie mniejszym tryumfem ogłosić potem przywrócenie go pod inną nazwą. Tak powstawały i znikały, zmieniały nazwy i przeistaczały się ministerstwa Energii, Klimatu, Rozwoju Regionalnego i wiele innych. Ale to spór pozorny, bo bez względu na to, ile będzie ministerstw i jak silny będzie ośrodek wokół premiera, i tak faktyczną władzę ma Jarosław Kaczyński.

PiS, zamiast otworzyć dyskusję, od razu ją zamknął, gdy wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki sucho obwieścił cięcia, stawiając do kąta koalicjantów. Choć Porozumienie i Solidarna Polska różnią się w sprawach programowych, to w kwestiach koalicyjnych Ziobro i Gowin zawsze byli wobec siebie lojalni, wiedząc, że dzielą wspólny los. Dlatego PiS ostatnim ruchem paradoksalnie wzmocniło Gowina. Lider Porozumienia byłby w tarapatach, gdyby przyparto do muru jego współpracowników i kazano wybierać między lojalnością wobec niego a PiS. Teraz sytuacja jest inna. Gowin występuje razem z Ziobrą w interesie własnych partii, co potencjalnym rozłamowcom uniemożliwia frondę. Ziobro i Gowin dysponują razem trzema tuzinami głosów, więc kiedy stają razem, to sygnał, że czeka nas gorące lato.

Po nim nastanie zaś nie mniej gorąca jesień. Bo spór o kształt rządu i personalia jest jedynie pochodną sporu o kierunek, w jakim po wygranej Andrzeja Dudy ma iść Zjednoczona Prawica. Prognostykiem może tu być zapowiedź wypowiedzenia konwencji stambulskiej. Skoro mobilizowano wyborców, by poszli głosować za Dudą, by bronić „cywilizacji życia" w starciu z „cywilizacją śmierci", PiS musi dziś dać tym wyborcom satysfakcję. Konwencja nadaje się do tego świetnie. Wywołuje olbrzymie emocje, prowokuje światopoglądowe spory, ale wszystko odbywa się wyłącznie w świecie tożsamości i wartości. Jak pisze mój redakcyjny kolega Tomasz Pietryga – po wypowiedzeniu konwencji przemoc wobec kobiet nie zacznie być nagle w Polsce legalna, podobnie jak nie zniknęła po jej ratyfikacji. PiS toczy więc wzorcowy spór symboliczny, mówiąc wyborcom: chcieliście wojny cywilizacyjnej, to ją macie, oto smok o dziesięciu głowach – jedna to gender, druga – lewactwo, marksizm kulturowy, LGBT+ i tak dalej. Kolejnym celem będą ci, którzy dzierżą władzę symboliczną – tzw. elity, media itp.

Dla wszystkich, którzy chcieli wierzyć, że to tylko potwory z czasu kampanii, a po niej PiS stanie się normalną partią, skupioną na modernizacji państwa i gospodarki, będzie to bardzo gorzka pigułka.