I to w dwójnasób: najpierw specjalną, przyjętą wspólnie okolicznościową uchwałą, a następnie karczemną awanturą. Choć w tej kadencji oglądaliśmy już nocne obrady, niekończące się wnioski formalne, przerwy i spory, takiej pyskówki jeszcze nie było.
Platforma Obywatelska nie chciała się zgodzić, by Sejm wybierał członka Trybunału Konstytucyjnego. Choć kadencja sędziego Stanisława Granata kończy się w kwietniu i nie było żadnych formalnych podstaw do odroczenia głosowania, PO uznała, że wybór zgłoszonego przez PiS prof. Zbigniewa Jędrzejewskiego tylko zaogni spór wokół Trybunału Konstytucyjnego.
Można zrozumieć opozycję, która solidarnie postanowiła nie wystawiać własnych kandydatów do TK na znak protestu wobec bezprawnych – jej zdaniem – działań PiS. Można też zrozumieć, że posłowie opozycyjni nie wzięli udziału w głosowaniu. Tyle tylko, że po pierwsze prof. Jędrzejewski jest cenionym prawnikiem, a po drugie niewybranie następcy sędziego Granata wcale nie rozwiąże konfliktu wokół TK.
Na to wszystko nałożył się skandal wywołany przez posłankę Kukiz'15, która bezprawnie i niezgodnie z dobrymi obyczajami zagłosowała za Kornela Morawieckiego. To był argument dla Platformy do kolejnego ataku na PiS i do zarzucenia marszałkowi Sejmu, że legitymizuje nielegalne głosowanie.
Faktem jest, że marszałek Sejmu prowadził obrady w dość konfrontacyjny sposób, wykluczając z obrad wpływowego posła Platformy. Powinien też szybko się odnieść do udokumentowanego głosowania „na cztery ręce" posłanki Kukiz'15. Jednak PiS w dzień po krytycznej dla niego rezolucji Parlamentu Europejskiego ani myślał okazywać swojej słabości i wolał iść na zwarcie.