Są tacy, co z nich szydzą, ale to pogląd naiwny i niepoważny. Kluby „Gazety Polskiej" to najwierniejsi aktywiści PiS, awangarda partii prezesa. Gotowi na każdy sygnał ruszać w teren i nie bacząc na deszcz i słotę, fizyczne zmęczenie, śniegi po pas i stada wilków, „robić" kampanię. W PiS wszyscy to świetnie rozumieją i dlatego kierownictwo partii jest zawsze na zjazdach obecne. W ten weekend w Spale też się stawiło. Co więcej, doszło do oficjalnego zainaugurowania kampanii i – co jeszcze ważniejsze – naszkicowania przez Kaczyńskiego głównych tematów przedwyborczego sporu.

Prezes wyjaśnił przede wszystkim, że jesienne wybory będą najważniejszą konfrontacją polityczną od 1989 r. Jestem gotów uwierzyć, że w tej sprawie nie blefuje. O ile bowiem aktualna kadencja Sejmu i obecny rząd to początek urządzania od nowa państwa, o tyle większość zainicjowanych procesów (bez względu na to, czy to destrukcja, czy konstrukcja) może się powieść wyłącznie dzięki kontynuacji. Poprzednio (2007 r.) się nie udało, dziś wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że formacja prezesa ma szansę zagrać o całą pulę i wygrać.

Z dwóch naszkicowanych przez Kaczyńskiego podstawowych kierunków kampanii jeden to ochrona polskiej tradycji, co wiąże się – jego zdaniem – z bezprzykładnym atakiem opozycji na Kościół. A zatem ochrona miejsca, znaczenia i pozycji Kościoła zapewne w cichym sojuszu z większością Episkopatu. Drugi to konfrontacja z samorządami, co jest efektem próby ich mobilizacji przez opozycję. Kaczyński w Spale, opisując jako przeciwny sobie koncept „wielkiej Polski samorządowej", straszy, że jest to próba rozmontowania państwa. Jakiejś domniemanej „landyzacji" kraju, co musi się wiązać – jego zdaniem – z polityczną abdykacją z podmiotowości państwa zarówno w sferze polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej.

Rozumiem zamysł. Co więcej, PiS – mając potencjalnie przeciwko sobie popularnych prezydentów wielkich miast – nie ma wyboru. Jednak taki kierunek kampanii jest dla państwa bardzo ryzykowny. Próba stygmatyzacji samorządów i samorządności (tak jak sędziów, lekarzy czy nauczycieli) uderzy w jedno z najważniejszych osiągnięć niepodległego państwa, jakim jest rozwój i sukces samorządności terytorialnej. Mam świadomość, że PiS kibicuje państwu centralnemu, to inny model. Niemniej wszelkie doświadczenia nowoczesnych demokracji pokazują, że państwo scentralizowane nie może się obejść bez silnej samorządności. Po prostu nie udźwignie obowiązków, które kosztem samorządności samo na siebie nałoży. Jedyna racjonalna ścieżka to równowaga pomiędzy siłą instytucji państwowych i szerokich dobrze wykonywanych kompetencji samorządowych. I dlatego stygmatyzacja samorządów w kampanii niczemu dobremu nie posłuży.