Dzisiejsi kibice skoków narciarskich – skomputeryzowanych, z przelicznikami za wiatr, obniżaną lub podnoszoną belką startową, z kombinezonami badanymi prawie pod mikroskopem – nie mają pojęcia, jaki był ten sport w czasach, gdy wygrywał Nykänen i jeszcze trochę wcześniej.
Odwaga wciąż jest potrzebna, ale dziś jest to już uczucie kontrolowane, styl V spowodował, że skoki stały się o wiele bezpieczniejsze i wypadki zdarzają się rzadko, choć do wygrania jest więcej niż kiedyś.
Nykänen był ostańcem z epoki, o której opowiadali sportowi dziennikarze opisujący dawne skoki. Jeden z nich, wspominając konkurs podczas mistrzostw świata w Zakopanem w roku 1962, opowiadał, że gdy wszedł do szatni skoczków pół godziny po dekoracji, jeden z medalistów był już w stanie tak bardzo ulubionym, że nie mógł składnie wypowiedzieć słowa.
W tamtych czasach podczas noworocznego konkursu Turnieju Czterech Skoczni na szczycie rozbiegu stało wiadro, tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przed skokiem przypomniał się zbyt trunkowy sylwester.
Matti Nykänen to postać tragiczna, resztówka właśnie z tamtych czasów, zresztą nie on jeden wśród skoczków miał życiowe problemy po zakończeniu kariery.