– Mam nadzieję, że Mateusz Morawiecki będzie premierem przez wiele lat. Może pobije nawet Józefa Cyrankiewicza – powiedział Jarosław Kaczyński w Telewizji Trwam. Nie pierwszy raz prezes przejawia zaskakującą słabość do postaci czasów słusznie minionych. Kiedy w 2010 roku kandydował na prezydenta Polski, chciał, żeby jego kandydaturę poparł Adam Gierek, syn byłego pierwszego sekretarza KC PZPR. Kaczyński mówił wtedy, że Edward Gierek był „komunistycznym, ale jednak patriotą”. Lider PiS potrafi grać na resentymentach. Doskonale zdaje sobie sprawę, że znaczna część starszych Polaków dobrze wspomina czas gierkowskiej prosperity, mimo że był to okres dobrobytu na kredyt. Podobnie jest obecnie.

– 500+ jest na kredyt. Zadłużyliśmy się o dodatkowe 20 mld zł, bo chcemy promować dzietność – przyznawał z rozbrajającą szczerością wicepremier Mateusz Morawiecki w 2016 roku. Z kolei eksperci Ministerstwa Finansów ostrzegają, że jednym z prawdopodobnych skutków podwyższenia płacy minimalnej, zrealizowania jednej z najnowszych obietnic Prawa i Sprawiedliwości, będzie znaczący wzrost cen, a osoby o niskich kwalifikacjach mogą mieć duży problem ze znalezieniem pracy. Co z tego, skoro rządzący roztaczają przed wyborcami wizję państwa dobrobytu. Idą nawet dalej, twierdząc, że jest lepiej, niż jest w istocie. Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki zachwala sytuację w polskiej służbie zdrowia, obwieszczając, że jest jedną z najlepszych w Europie. Czołowemu politykowi PiS nie przeszkadza, że kolejki do lekarzy skróciły się w zaledwie czterech na 26 dziedzin, o ponad rok wydłużyły się kolejki do specjalistów, o półtora miesiąca wzrósł czas oczekiwania na gwarantowane świadczenia zdrowotne, kolejne oddziały szpitalne są zamykane, a lekarzy brakuje coraz bardziej. Przekazy mediów rządowych nie wyprowadzają wyborców PiS ze strefy komfortu. Z TVP nikt się nie dowie o zapaści w służbie zdrowia, podobnie jak o problemach reformy edukacyjnej Anny Zalewskiej, postępujących problemach „kryształowego” Mariana Banasia czy kolejnych odsłonach afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości. – Przeciętny Polak ocenia sytuację nie na podstawie tego, co jest, tylko na podstawie tego, co widzi w telewizji. (…) W Polsce za pomocą telewizji można wykreować obraz, jaki się chce, bo społeczeństwo nie analizuje tego, co tam widzi, tylko przyjmuje jako prawdziwe – twierdził Kaczyński przed laty w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy”.

Dzisiaj prezes PiS jest pewien zwycięstwa swojej partii 13 października. Wie jednak, że nie musi ono oznaczać większości parlamentarnej. Stąd kolejne obietnice socjalne PiS, zaklinanie rzeczywistości i zarzekanie się, że rządy dobrej zmiany nie tylko uczynią sytuację w służbie zdrowia lepszą, ale też całkowicie zlikwidują smog. Stąd też wzmożona kampania i włączenie się w nią samej Beaty Szydło, która wśród wyborców PiS wciąż cieszy się ogromną popularnością. Kaczyński boi się, że opozycja po wyborach może stworzyć rząd, a demobilizacja elektoratu wskazuje, iż wcale nie jest tak różowo, jak pokazują sondaże.

W obozie PiS daleko do triumfalizmu. Przez tydzień jeszcze wiele może się wydarzyć. Morawiecki może nie tylko nie pobić w czasie urzędowania samego Cyrankiewicza, ale też zakończyć swoje urzędowanie w KPRM jesienią. Pewne jest tylko jedno, że Jarosław Kaczyński będzie trwał na funkcji prezesa PiS dłużej niż Władysław Gomułka jako pierwszy sekretarz KC PZPR. Bez względu na wszystko.