– Słońce wstaje nad Barceloną i nad Hiszpanią. Miłego dnia! – Mariano Rajoy tylko na chwilę przerwał we wtorek nad ranem jogging wzdłuż nabrzeży portowych katalońskiej stolicy, aby nagrać pozdrowienia na Twitterze, ale to wystarczyło, że pokazać, że hiszpański premier nie traci dobrego humoru.
Jeszcze kilka tygodni wydawało się, że Katalonia jest u progu otwartej konfrontacji między zwolennikami secesji i lojalistami. Jednak przejęcie bezpośredniej kontroli przez Madryt nad regionem i rozpisanie przedterminowych wyborów do katalońskiego parlamentu nieco uspokoiło nastroje.
W wywiadzie dla Reutersa Oriol Junqueras, lider największej partii niepodległościowej Lewica Republikańska (ER), dał do zrozumienia, że nie będzie dłużej szukał jednostronnej deklaracji niepodległości. – Jesteśmy na pierwszy miejscu demokratami, a dopiero później separatystami. Cel jakim jest zdobycie niepodległości nie zawsze usprawiedliwia użycia wszystkich środków – uznał w pisemnej odpowiedzi polityk, który czeka na proces za zdradę stanu w więzieniu.
Najnowszy sondaż dla „El Pais" pokazuje, że po raz pierwszy od przywrócenia hiszpańskiej demokracji katalońscy nacjonaliści mogą stracić większość w regionalnym parlamencie. Koalicja trzech partii: ER, konserwatywnej Junts pel Catalunya (JxCat) oraz trockistowskiej Candidatura d'Unitat Popular (CUP), mogłaby liczyć łącznie na 68 deputowanych, równo tyle, ile wynosi parlamentarna większość. Jednak niespodziewanie największą partią regionu stała się liberalna i zdecydowanie lojalistyczna Ciudadanos, która tylko dlatego może zdobyć mniej mandatów niż ugrupowanie Junquerasa, że swoje poparcie czerpie głównie w Barcelonie, gdzie okręgi wyborcze są większe niż na prowincji.
– Wybory zostały rozpisane z krótkim wyprzedzeniem, wyborcy więc zasadniczo nie zmienili swoich poglądów, ale raczej się w nich umocnili, polaryzacja katalońskiego społeczeństwa się pogłębiła. O ile jednak zwolennicy secesji zawsze szli do urn, o tyle teraz widać wyraźną mobilizację po stronie lojalistów, którzy do tej pory byli w większym stopniu bierni. Zdali sobie sprawę ze stawki tej gry – mówi „Rz" Oriol Bartomeus, politolog z Uniwersytetu w Barcelonie.